niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 5 – Część 3 – Roger


„Miłość jest jak wojna – łatwo ją zacząć, a trudno skończyć.”




~8 Października~


– Otwórz buzię. – powiedziała do mnie Callie, a uśmiech zakwitł na jej twarzy. Otworzyłem posłusznie usta i poczułem na języku przyjemny smak ryżu połączony z łososiem.
– Dobre. Bardzo dobre. – oznajmiłem jej, gdy zjadłem sushi, które dziewczyna wcześniej wsunęła mi między wargi. Zerknąłem na nią, wziąłem pałeczki i chwyciłem w nie jeden kawałek specjału, a konkretniej ryż zawinięty w płat wodorostu.
– Teraz Twoja kolej. – gdy jasnowłosa uchyliła usta zamoczyłem kawałek w sosie sojowym i po chwili już zajadała się przysmakiem z dalekiego wschodu.
– Dostałeś dziś teczkę? – spytała dziewczyna patrząc mi w oczy.
– Jaką teczkę? – spojrzałem na nią ze zdziwieniem zerkając w jej oczęta.
– Tę z przydzielonym Ci uczniem. – wyjaśniła.
– Tak, dostałem ją. I od razu odpowiem na Twoje kolejne pytanie, że jestem cholernie niezadowolony z tego kogo dostałem. – burknąłem do niej ze skwaszoną miną.
– Aż tak źle? – spojrzała na mnie Callie, sięgnęła po swoją czarkę, przyłożyła ją do ust i pociągnęła solidnego łyka jaśminowej herbaty.
– Tak. Mam Setha Paleyo, jestem z nim również w pokoju i ten chłopak nie jest z tej planety. Jest cholernie dziwny, nie dość że mam się z nim użerać w pokoju to jeszcze w szkole. Paranoja jakaś. – odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą. Samo patrzenie na niego przyprawiało mnie o mdłości, był dziwny. Często, bardzo często pożerał mnie wzrokiem. Zwracałem mu uwagę, ale to nigdy nic nie dało. Po prostu ręce mi opadały.
– Rozumiem. My mamy je dostać jutro.
– Ciekawe kogo będziesz mieć. – oparłem się wygodnie o zagłówek czerwonej, skórzanej kanapy. Rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu, czy nic się nie zmieniło od czasu, gdy tu byłem ostatnio, a to było wieki temu. Ale mimo to wszystko było na swoim miejscu.
Zerknąłem w stronę wejścia. Na prawej i lewej ścianie znajdował się rząd boksów. Na każdy z nich przypadały dwie kanapy, a między nimi znajdował się stolik z ciemnego drewna. Na końcu pomieszczenia była lada, za którą zawsze stała Pani Ling – była ona właścicielką tej restauracji, miała trzydzieści parę lat, na które nie wyglądała. Zazwyczaj długie czarne włosy były związane w kok, jej cera była jasna, a oczy duże i ciemne jak noc. Spojrzałem na sufit i ściany, które zostały pokryte kolorem malachitowym i złote żyrandole. Podłoga została wyłożona panelami w odcieniu ciemnego brązu. Całość dopełniały japońskie akcenty takie jak porozwieszane wachlarze na ścianach, czy obrazy Gejsz.
Lubiłem spędzać tutaj czas. „Dashi” było strasznie klimatycznym miejscem, w którym można było usiąść, odpocząć, pomyśleć, a do tego zjeść coś dobrego. Jak się dowiedziałem jasnowłosa także dobrze zna to miejsce, przychodziła tutaj z rodzicami gdy znaleźli dla niej chwilę czasu.
– Ej Roger, idziemy? – spytała Callie, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
– Tak, tak. – zebraliśmy się powoli, pożegnaliśmy z właścicielką i ruszyliśmy w stronę wyjścia.

~

Dziesięć minut później szliśmy pobliskim parkiem, który o tej porze tętnił życiem. Emanująca z ludzi radość była niemal namacalna. Na ławkach siedziały matki pilnujące swoich dzieci, które wesoło bawiły się na placu zabaw, staruszkowie wspominający dawne, nie zawsze dobre czasy, a gdzie nie gdzie były widoczne pary cieszące się porą i sobą nawzajem. Co jakiś czas zza krzaków wybiegały psy goniące za patykiem czy wiewiórką, która zwinnie uciekała na wysokie drzewa kończąc zabawę.
– Ładnie tutaj o tej porze. – powiedziała dziewczyna patrząc w niebo z uśmiechem
– A zobaczysz jak będzie ładnie zimą. – zerknąłem na nią. – I wrzucę Cię do śniegu. – mruknąłem, a na moich ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
– A spróbujesz to nie żyjesz. Wiesz nie musimy lepić bałwana, wystarczysz Ty. – oznajmiła Callie patrząc na mnie z jeszcze szerszym uśmiechem.
– Na prawdę sobie Kochanie grabisz, w końcu wrzucę Cię do tego zimnego, białego puchu.
Callie nic nie odpowiedziała, a tylko zaśmiała się krótko. Złapałem ją delikatnie za dłoń zaś ona splotła palce z moimi. Szliśmy w ciszy nigdzie się nie śpiesząc, nie musieliśmy używać jakichkolwiek słów, wystarczyła nasza obecność. Rozejrzałem się dyskretnie po przechodniach, oraz ludziach, którzy siedzieli na ławce. Dostrzegłem niską, ładną blondynkę, która dosłownie pożerała swoimi ustami wargi jakiegoś chłopaka... chłopaka, którego kojarzyłem. „To ten cały Vincent. Jaki frajer” przeszło mi przez myśl. Najpierw się bawi moją siostrą, a teraz ma inną, dobry jest koleś. Nawet ja nigdy, ale to nigdy tak nie robiłem. Ścisnąłem mocniej dłoń Callie, bo gotowało się we mnie...nie mogłem w to uwierzyć, że ten śmieć skrzywdził moją siostrę.
– Roger, to boli! – krzyknęła Callie i wyrwała swoją dłoń.
– Prze..przepraszam. – jęknąłem żałośnie momentalnie zmieniając swój nastrój.
Miałem dość tej chorej sytuacji z Vincentem i Lin.
– Co się stało? – zerknęła jasnowłosa na mnie rozmasowując swoją dłoń.
– Nic. Wracajmy już. Muszę dziś porozmawiać z siostrą, wytłumaczę Ci jutro wszystko.
– W porządku. – odmruknęła dziewczyna tonem, w którym można było wyłapać zdenerwowanie wraz z zaciekawieniem.

~

Po odprowadzeniu jasnowłosej poszedłem na parking po samochód. Jadąc do internatu myślałem o Aylin, ostatnio strasznie dziwnie się zachowywała. Gdy spała ze mną niedawno oczywiście musiała mi narysować kutasa oraz serduszko na twarzy, gdyby tego nie zrobiła nie była by moją własną, rodzoną siostrą. Musiałem koniecznie z nią porozmawiać, ale dziś już nie miałem siły. Zrobię to jutro, teraz marzył mi się gorący prysznic i łóżko.
Odstawiłem auto na parking przed internatem, wysiadłem i od razu ruszyłem na swoje piętro. Wchodząc powoli po schodach dostrzegłem Maxa, stał i rozmawiał z kimś w małym holu przed wejściem na kondygnację.
– O Roger. – zagaił do mnie, gdy mnie zauważył. – czeka na Ciebie niespodzianka przed pokojem.
Zerknąłem na niego marszcząc brwi ze zdziwieniem i szybszym krokiem ruszyłem po swój pokój, aż mnie zatkało gdy zobaczyłem czym, a raczej kim była ta niespodzianka.
– No nie wierzę. – rzuciłem do niej z goryczą w głosie – Ty, tutaj?
– Też się za Tobą stęskniłam, kochanie. – uśmiechnęła się Elisabeth. Zmierzyłem ją od góry do dołu, blond włosy miała spięte w kucyk, czarna obcisła bluzka podkreślała jej duże piersi, a ciemne granatowe rurki sprawiały, że jej nogi były jeszcze dłuższe.
Otworzyłem pokój i stanąłem tak, by przepuścić ją w drzwiach. – Panie przodem. – dodałem gdy dostrzegłem w jej twarzy delikatne zaskoczenie. Po chwili, gdy ona weszła sam przekroczyłem próg pokoju i zamknąłem za nami drzwi.
– Słucham Cię czego ode mnie oczekujesz? – spytałem się jej z głosem przesiąkniętym kpiną. Usiadłem na swoim łóżku patrząc na nią w oczekiwaniu. Usiadła obok tak, że nasze uda się stykały, a ja momentalnie odsunąłem się od niej.
– Roger, tęsknię za tobą. – przysunęła się blisko mnie.
– Ale ja za tobą nie. Wiesz co to jest przestrzeń osobista? – nie uzyskałem odpowiedzi, gdyż Lis dosłownie rzuciła się na mnie. Usiadła na moje uda wpijając się w moje wargi. Mocno zdziwiony odepchnąłem ją od siebie.
– Kurwa mać, Lis! – krzyknąłem na nią, aż mnie zemdliło, gdy poczułem jej przesłodki zapach perfum.
– Ale kotku ja wiem, że tego chcesz. – wymruczała mi do ucha kładąc dłonie na moje kostki, mocno położyła moje ręce nad moją głową i wbijając w nie swoje długie paznokcie, tym samym byłem zmuszony położyć się.
– Nie, nie chce tego. – syknąłem jej w twarz. – Wciągnęłaś mnie w jakieś gówno mówiąc wszystkim, że jestem ojcem twojego dziecka, wymyśliłaś to sobie, nie wiem co sobie wyobrażałaś w tej swojej chorej główce. Daj mi święty spokój, to koniec Lis.
– Ja chcę walczyć o nas.
– Przepraszam bardzo, jakich nas? – warknąłem na nią.
Elisabeth miała już coś odpowiedzieć, ale nagle otworzyły się drzwi od pokoju. Spojrzałem szybko w tamtą stron i tylko wyłapałem zdziwioną minę Setha, oraz jego dłoń trzymającą inną, która na pewno nie była dziewczęca. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, natomiast dziewczyna wychwyciła odpowiedni moment pochylając się nade mną i całując zachłannie. Usłyszałem tylko trzask drzwi, który mnie otrzeźwił i zrzuciłem dziewczynę z siebie.
– Wynoś się stąd! – krzyknąłem, aż pewnie było słychać mój krzyk na korytarzu.
– Al..ale.. – zaczęła Lis patrząc na mnie w szoku.
– Nie „ale” tylko spierdalaj !
– Jak chcesz. – mruknęła dziewczyna podnosząc się i ruszając w stronę drzwi. – Ale to jeszcze nie koniec, zobaczymy się za niedługo, skarbie. – rzekła dziewczyna miłym głosem, odwróciła się do mnie, puściła mi buziaka i opuściła pokój.
– Zabijcie mnie. – mruknąłem sam do siebie, nakryłem kocem po sam czubek głowy i momentalnie odpłynąłem w objęcia Morfeusza.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz