"Opłakuję coś, czego nigdy nie miałam. Co za absurd. Rozpacz
z powodu przeklętych nadziei, przeklętych marzeń i oczekiwań."
z powodu przeklętych nadziei, przeklętych marzeń i oczekiwań."
~6 października~
Spojrzałam
zaspana na srebrny zegarek, który wskazywał 5 rano. Ziewnęłam
głośno i siłą woli zwlokłam się z ciepłego miękkiego
łóżeczka. Podeszłam do wielkiej jasno brązowej szafy i ubrałam
obcisłą różową sportową bluzkę z nike, czarne legginsy i białe
adidasy. Po dłuższej chwili zastanowienia także białą bluzę.
Zerknęłam na Miriam, która spała zawinięta jak burrito.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Też chciałabym sobie dalej
pospać, ale dość sporo treningów już mnie ominęło. Cichutko na
paluszkach wyszłam z pokoju i udałam się do internatowej jadalni.
Wchodząc przez białe drzwi mensy zobaczyłam brązowe ściany i
błyszczącą białą podłogę, które nadawały przyjemną
atmosferę temu pomieszczeniu. Czarne okrągłe stoliki z
designerskimi krzesłami stały w pewnej odległości od siebie.
– Cześć
Jackson. – powiedziałam ponuro widząc znajomą i jednocześnie
jedyną twarz na stołówce. Zajadał się właśnie górą
naleśników polanych syropem klonowym. Podeszłam do szwedzkiego
stołu szukając czegoś lekkiego na śniadanie.
– Hej
Aylin. – mruknął z pełną buzią. Nasypałam sobie płatki
zbożowe i dodałam do nich jogurt naturalny. Dosiadłam się do
niego i oparłam łokciami o blat.
– Za
dużo imprez lub chłopaków? – spytał unosząc jedną brew.
Prychnęłam z małym uśmiechem. Oh, gdybyś tylko wiedział co się
dzieje w moim popieprzonym życiu.
– Wiesz,
znam takiego jednego naprawdę gorącego faceta który chętnie by
Cię pocieszył. – powiedział wskazując na siebie. Spojrzałam w
jego kocie zielone oczy. To one mówią wszystko o człowieku. A
właśnie w jego czaiły się wesołe iskierki.
– Nie
wiem o kim mówisz Jack. – powiedziałam cicho, próbując zdobyć
się choć na cień wesołości lub sarkazmu.
– No
cóż i tak nie oprzesz się mojej zajebistości Lin. – skomentował
z uśmiechem na jego przystojnej twarzy. Dokończyliśmy jeść
śniadanie i razem wyszliśmy na szkolne boisko. Jackson co chwilę
na mnie zerkał i zagadywał, próbując mnie jakoś rozweselić.
Dziś mieliśmy pierwszy deszczowy poranek tej jesieni. Zimny
dreszcz przeszedł przez moje ciało.
– Richards!
Henks! Do mnie natychmiast! – skuliłam się widząc jego minę i
wzrok który mógłby zabić. Szybkim krokiem podeszliśmy do
trenera. Był młody na oko dwadzieścia parę lat, ubrany jak zwykle
w czarny dres i niebieską czapkę bejsbolówkę głośno gwizdnął
swoim srebrnym gwizdkiem który nazywał Bella.
-Asper!
Nie rób ze mnie durnia! Rusz dupę i biegaj. Za kolejne obijanie
dojdą okrążenia! – wrzasnął i spojrzał na nas. Prychnął
głośno dając nam znak jak nisko upadliśmy. Był dobrym trenerem,
ale jak dla mnie na zbyt dużo sobie pozwalał. Ignorował mój
status i to mnie denerwowało, lecz dziś nie miałam ochoty się
kłócić. Stanęłam przed nim zgarbiona. Moja zwykła pewność
siebie zniknęła dokładnie miesiąc temu. Po spotkaniu z Vincentem
kilkakrotnie widywaliśmy się w szkole i zamienialiśmy parę zdań.
On chciał ciągle mnie „zdobyć", a ja próbowałam nie dać
po sobie poznać jak bardzo tego chcę. No bo co potem zrobię? Z
tego związku nic nie wyniknie. Faceci jego pokroju chcą tylko
jednego, w sumie nie jestem lepsza. Już i tak krążyły plotki na
nasz temat.
– Więc
Panno Richards. – westchnął. – Witamy Cię po miesiącu. Jesteś
tutaj jedną z lepszych zawodniczek i nie możesz sobie pozwalać na
olewanie treningów, nawet jeśli przechodzisz kryzys dziewczęcy. –
powiedział krzywiąc się. Po chwili lekko się zarumienił gdy
pojął co mi właśnie oznajmił. Patrzyłam się przytłoczona w
moje adidasy. To był pierwszy raz gdy dostałam od niego reprymendę.
Zawsze starałam się o jak najlepsze wyniki w biegu i mi to
wychodziło, ale przez ostatni miesiąc pogorszyłam się w
wszystkich dziedzinach szkolnych. Moja pewność siebie spadła i nie
miałam ochotę na nic.
– Tak
Panie Lincoln. – mruknęłam cicho. Kiwnął zadowolony głową.
Normalnie powiedziałabym coś sarkastycznego.
– Wymagam
dzisiaj od Ciebie dwa razy więcej, bierz się do roboty. Dzisiaj
masz bieg średniodystansowy. – Szybko podeszłam do pasa
startowego. Na chwilę przymknęłam oczy skupiając się na obecnej
chwili. Wzięłam głęboki oddech.
– No
to Aylin bierz się do roboty. – powiedziałam sama do siebie.
Przygotowałam się do biegu, przechylając się do przodu.
– 3...2...1...Start!
– szepnełam sama do siebie. Wystrzeliłam do przodu wiedząc
dzięki moim doświadczeniu jakie tępo powinnam dobrać, by na końcu
przyśpieszyć i wygrać. Czekało mnie 1500 metrów istnego pocenia
się i zmęczenia.
~
Po
treningu, który trwał 2 godziny stałam właśnie przy mojej
szkolnej szafce wyciągając potrzebne mi podręczniki do anatomii,
gdy zjawił się Vincent. Tak jak każdego dnia oparł się o moją
szafkę głośno ją zamykając. Spojrzałam na niego z ukosa. On jak
zwykle obdarzył mnie tym swoim seksownym uśmiechem.
– Witam
Cię laska, pięknie dziś wyglądasz. – oznajmił lustrując mnie
wzrokiem. Westchnęłam, szybko schowałam moje dość dziwaczne i
zboczone myśli w jak najdalszy kąt w moim umyśle. Poprawiłam
torebkę na ramieniu, jednocześnie przystąpiłam z nogi na nogę.
Miałam na sobie wysokie brązowe botki, sprane niebieskie jeany i
szary cienki sweterek.
– Cześć
– mruknęłam patrząc mu się w oczy. Przez kilka pierwszych dni
gdy do mnie przychodził po tej imprezie były strasznie dziwne.
Teraz po jakimś miesiącu się do nich przyzwyczaiłam. Wciąż nic
nie mówiłam o tym Rogerowi. Wszyscy się ode mnie oddalili widząc
mój fatalny humor i nastój. Miriam była jedyną, która coś
wiedziała, a to tylko dlatego, że była moją przyjaciółką,
której ufałam.
– Vinny
przyjdź po szkole na boisko jest zbiórka – zawołał z drugiego
korytarza Mike. Był to jego kumpel z drużyny. Odwróciłam się w
jego stronę, wysłał mi szeroki uśmiech i zniknął w tłumie.
– Nie
dają mi spokoju. A chciałem dzisiaj coś z Tobą porobić. –
powiedział sarkastycznie.
– Co!?
– zawołałam, a kilku uczniów zatrzymało się, wyraźnie
spiętych na mój widok. Posłałam im groźny wzrok. – Vincent, Ty
naprawdę nie rozumiesz, że mam Ciebie dość? Popatrz co z mną
zrobiłeś. – powiedziałam spokojnie. Prychnął głośno, a w
mnie zakipiał gniew, którego nie czułam od bardzo dawna.
– Ja
z Tobą nic nie zrobiłem Lin. Ty sama się zmieniłaś nawet nie
wiem dlaczego. Podobała mi się tamta dziewczyna, którą poznałem
wtedy w klasie. Postrach szkoły tak Cię wtedy nazywali, co się z
Tobą stało? – zdziwiłam się jego słowami Po raz pierwszy nie
kpił sobie z mnie. Przyjrzałam mu się uważnie, był ubrany w
bluzę z nazwą swojej drużyny futbolowej i czarne jeansy. Włosy
były w artystycznym nieładzie co mu tylko dodawało uroku.
– Ty
mi jesteś. – szepnęłam cicho zgodnie z prawdą.
–
Mówiłem
Ci już, że się nie bawię w dziewczyny – odpowiedział i odszedł.
Fajne to :D
OdpowiedzUsuń