sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 4 – Część 2 – Aylin


"Opłakuję coś, czego nigdy nie miałam. Co za absurd. Rozpacz
z powodu przeklętych nadziei, przeklętych marzeń i oczekiwań."







~6 października~


Spojrzałam zaspana na srebrny zegarek, który wskazywał 5 rano. Ziewnęłam głośno i siłą woli zwlokłam się z ciepłego miękkiego łóżeczka. Podeszłam do wielkiej jasno brązowej szafy i ubrałam obcisłą różową sportową bluzkę z nike, czarne legginsy i białe adidasy. Po dłuższej chwili zastanowienia także białą bluzę. Zerknęłam na Miriam, która spała zawinięta jak burrito. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Też chciałabym sobie dalej pospać, ale dość sporo treningów już mnie ominęło. Cichutko na paluszkach wyszłam z pokoju i udałam się do internatowej jadalni. Wchodząc przez białe drzwi mensy zobaczyłam brązowe ściany i błyszczącą białą podłogę, które nadawały przyjemną atmosferę temu pomieszczeniu. Czarne okrągłe stoliki z designerskimi krzesłami stały w pewnej odległości od siebie.
Cześć Jackson. – powiedziałam ponuro widząc znajomą i jednocześnie jedyną twarz na stołówce. Zajadał się właśnie górą naleśników polanych syropem klonowym. Podeszłam do szwedzkiego stołu szukając czegoś lekkiego na śniadanie.
Hej Aylin. – mruknął z pełną buzią. Nasypałam sobie płatki zbożowe i dodałam do nich jogurt naturalny. Dosiadłam się do niego i oparłam łokciami o blat.
Za dużo imprez lub chłopaków? – spytał unosząc jedną brew. Prychnęłam z małym uśmiechem. Oh, gdybyś tylko wiedział co się dzieje w moim popieprzonym życiu.
Wiesz, znam takiego jednego naprawdę gorącego faceta który chętnie by Cię pocieszył. – powiedział wskazując na siebie. Spojrzałam w jego kocie zielone oczy. To one mówią wszystko o człowieku. A właśnie w jego czaiły się wesołe iskierki.
Nie wiem o kim mówisz Jack. – powiedziałam cicho, próbując zdobyć się choć na cień wesołości lub sarkazmu.
No cóż i tak nie oprzesz się mojej zajebistości Lin. – skomentował z uśmiechem na jego przystojnej twarzy. Dokończyliśmy jeść śniadanie i razem wyszliśmy na szkolne boisko. Jackson co chwilę na mnie zerkał i zagadywał, próbując mnie jakoś rozweselić. Dziś mieliśmy pierwszy deszczowy poranek tej jesieni. Zimny dreszcz przeszedł przez moje ciało.
Richards! Henks! Do mnie natychmiast! – skuliłam się widząc jego minę i wzrok który mógłby zabić. Szybkim krokiem podeszliśmy do trenera. Był młody na oko dwadzieścia parę lat, ubrany jak zwykle w czarny dres i niebieską czapkę bejsbolówkę głośno gwizdnął swoim srebrnym gwizdkiem który nazywał Bella.
-Asper! Nie rób ze mnie durnia! Rusz dupę i biegaj. Za kolejne obijanie dojdą okrążenia! – wrzasnął i spojrzał na nas. Prychnął głośno dając nam znak jak nisko upadliśmy. Był dobrym trenerem, ale jak dla mnie na zbyt dużo sobie pozwalał. Ignorował mój status i to mnie denerwowało, lecz dziś nie miałam ochoty się kłócić. Stanęłam przed nim zgarbiona. Moja zwykła pewność siebie zniknęła dokładnie miesiąc temu. Po spotkaniu z Vincentem kilkakrotnie widywaliśmy się w szkole i zamienialiśmy parę zdań. On chciał ciągle mnie „zdobyć", a ja próbowałam nie dać po sobie poznać jak bardzo tego chcę. No bo co potem zrobię? Z tego związku nic nie wyniknie. Faceci jego pokroju chcą tylko jednego, w sumie nie jestem lepsza. Już i tak krążyły plotki na nasz temat.
Więc Panno Richards. – westchnął. – Witamy Cię po miesiącu. Jesteś tutaj jedną z lepszych zawodniczek i nie możesz sobie pozwalać na olewanie treningów, nawet jeśli przechodzisz kryzys dziewczęcy. – powiedział krzywiąc się. Po chwili lekko się zarumienił gdy pojął co mi właśnie oznajmił. Patrzyłam się przytłoczona w moje adidasy. To był pierwszy raz gdy dostałam od niego reprymendę. Zawsze starałam się o jak najlepsze wyniki w biegu i mi to wychodziło, ale przez ostatni miesiąc pogorszyłam się w wszystkich dziedzinach szkolnych. Moja pewność siebie spadła i nie miałam ochotę na nic.
– Tak Panie Lincoln. – mruknęłam cicho. Kiwnął zadowolony głową. Normalnie powiedziałabym coś sarkastycznego.
Wymagam dzisiaj od Ciebie dwa razy więcej, bierz się do roboty. Dzisiaj masz bieg średniodystansowy. – Szybko podeszłam do pasa startowego. Na chwilę przymknęłam oczy skupiając się na obecnej chwili. Wzięłam głęboki oddech.
No to Aylin bierz się do roboty. – powiedziałam sama do siebie. Przygotowałam się do biegu, przechylając się do przodu.
– 3...2...1...Start! – szepnełam sama do siebie. Wystrzeliłam do przodu wiedząc dzięki moim doświadczeniu jakie tępo powinnam dobrać, by na końcu przyśpieszyć i wygrać. Czekało mnie 1500 metrów istnego pocenia się i zmęczenia.

~

Po treningu, który trwał 2 godziny stałam właśnie przy mojej szkolnej szafce wyciągając potrzebne mi podręczniki do anatomii, gdy zjawił się Vincent. Tak jak każdego dnia oparł się o moją szafkę głośno ją zamykając. Spojrzałam na niego z ukosa. On jak zwykle obdarzył mnie tym swoim seksownym uśmiechem.
– Witam Cię laska, pięknie dziś wyglądasz. – oznajmił lustrując mnie wzrokiem. Westchnęłam, szybko schowałam moje dość dziwaczne i zboczone myśli w jak najdalszy kąt w moim umyśle. Poprawiłam torebkę na ramieniu, jednocześnie przystąpiłam z nogi na nogę. Miałam na sobie wysokie brązowe botki, sprane niebieskie jeany i szary cienki sweterek.
Cześć – mruknęłam patrząc mu się w oczy. Przez kilka pierwszych dni gdy do mnie przychodził po tej imprezie były strasznie dziwne. Teraz po jakimś miesiącu się do nich przyzwyczaiłam. Wciąż nic nie mówiłam o tym Rogerowi. Wszyscy się ode mnie oddalili widząc mój fatalny humor i nastój. Miriam była jedyną, która coś wiedziała, a to tylko dlatego, że była moją przyjaciółką, której ufałam.
Vinny przyjdź po szkole na boisko jest zbiórka – zawołał z drugiego korytarza Mike. Był to jego kumpel z drużyny. Odwróciłam się w jego stronę, wysłał mi szeroki uśmiech i zniknął w tłumie.
Nie dają mi spokoju. A chciałem dzisiaj coś z Tobą porobić. – powiedział sarkastycznie.
Co!? – zawołałam, a kilku uczniów zatrzymało się, wyraźnie spiętych na mój widok. Posłałam im groźny wzrok. – Vincent, Ty naprawdę nie rozumiesz, że mam Ciebie dość? Popatrz co z mną zrobiłeś. – powiedziałam spokojnie. Prychnął głośno, a w mnie zakipiał gniew, którego nie czułam od bardzo dawna.
Ja z Tobą nic nie zrobiłem Lin. Ty sama się zmieniłaś nawet nie wiem dlaczego. Podobała mi się tamta dziewczyna, którą poznałem wtedy w klasie. Postrach szkoły tak Cię wtedy nazywali, co się z Tobą stało? – zdziwiłam się jego słowami Po raz pierwszy nie kpił sobie z mnie. Przyjrzałam mu się uważnie, był ubrany w bluzę z nazwą swojej drużyny futbolowej i czarne jeansy. Włosy były w artystycznym nieładzie co mu tylko dodawało uroku.
Ty mi jesteś. – szepnęłam cicho zgodnie z prawdą.
Mówiłem Ci już, że się nie bawię w dziewczyny – odpowiedział i odszedł.


1 komentarz: