„Nowości próbuję z umiarem, bo
czasem można zakrztusić się ich świeżością.”
TSA - Ciągle Walcz
~6 października~
Henry obudził mnie dziś dość głośnym mruczeniem.
Chyba nawet on domyślał się, że ten dzień będzie ciekawy.
Miałam wyjątkową chęć pójścia do szkoły specjalnie dla nowych
uczniów. Wstałam powoli wyplątując się z zielonej pościeli.
Wyjrzałam przez okno, padało. „Typowy jesienny poranek”
pomyślałam.
Gdy dojechałam do szkoły zostałam zmierzona dziwnymi
spojrzeniami, przez przechodzących uczniów. Jedni patrzyli na mnie
jak na dziecko, inni jak na stypendystkę, której nie stać na
szofera. Nie zraziłam się jednak i dalej szłam żwawo akacjową
aleją prowadzącą do szkoły.
– Hej ty! – krzyknął ktoś po
lewej. Zwolniłam nieco i niechętnie spojrzałam w tamtą stronę.
Spostrzegłam trzech nieznajomych chłopaków. Byli dość wysocy i
wyglądali przynajmniej na trzecią klasę liceum. Nie miałam teraz
ochoty na konfrontacje z nowymi, więc ruszyłam dalej. Chciałam jak
najszybciej znaleźć się w budynku.
– Ej zaczekaj! – zawołał
ponownie. Tym razem usłyszałam dodatkowo szybko zbliżające się
kroki. Przystanęłam i odwróciłam się w stronę wyższego o
jakieś dwie głowy blondyna, który stanął właśnie przede mną i
uśmiechnął się sztucznie.
– Chcesz czegoś? – spytałam
nieco niemiło i spojrzałam w jego wąskie szare oczy.
– Chciałem się poznać, ale
widzę, że jesteś z gimbazy. – rzucił przekonany o swojej racji
i odwrócił się chcąc wrócić do swoich kolegów. Skrzyżowałam
ręce i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
– Znowu to samo. – szepnęłam
do siebie, a chłopak spojrzał na mnie pytająco. – Niestety muszę
cię zmartwić, albowiem chodzę do liceum.
– Ah, rozumiem. – powiedział
udając rozbawienie i zrobił krok do przodu wkraczając tym samym w
moją strefę prywatną.
– Odsuń się.
– Dlaczego? Chciałem się tylko
bliżej poznać.
– Ostrzegam. – warknęłam.
Chłopak najwyraźniej nie wierząc, że mogę mu coś zrobić zaczął
zbliżać ręce w kierunku mojej talii. I to był dla mnie sygnał,
żeby zareagować. Szybkim ruchem złożyłam parasol i walnęłam go
rączką w brzuch. Blondyn zgiął się w pół pojękując. Jego
koledzy, stojący do tej pory na trawniku pod drzewami zaczęli w
szybkim tempie zbliżać się do nas.
– Lepiej hamujcie swojego kolegę
przed takimi zaczepkami, bo tu zaczepienie niewłaściwej osoby może
się dla was źle skończyć. – ostrzegłam uśmiechając się na
odchodne. Tym razem już bez
żadnych zaczepek ruszyłam kierując się w stronę sali
gimnastycznej.
~
Usiadłam
wygodnie w najbardziej odległym zakątku trybun. Wrzawa jaka
panowała w pomieszczeniu była dla mnie nie do zniesienia, w związku
z czym wyjęłam z torby duże białe bezprzewodowe słuchawki i
puściłam Jason Walker - This City Never Sleeps.
Po chwili namysłu wzięłam również ciemnozielony zeszyt z miękką
chropowatą okładką oraz długopis i zabrałam się za pisanie.
Była to jedna z nielicznych rzeczy, których nie chciałam nikomu
pokazywać, taka moja mała odskocznia od codziennych problemów.
Pisanie powieści przychodziło mi bez trudu, co też poskutkowało
utworzeniem bloga i wydaniem książki.
Niespodziewanie
zauważyłam, że ktoś koło mnie siada i odruchowo schowałam
zeszyt.
– Co tam? – spytał czarnowłosy
siadając obok i wpatrując się we mnie szarymi oczami. Skarciłam
się za swoje głupie odruchy. Osobnik siedzący właśnie przy mnie,
nazywany Herbertem jako właściwie jedyny wiedział o mojej pasji. W
ogóle jest chodzącą skarbnicą wiedzy.
– Piszę Sznurówkę. – rzuciłam
z uśmiechem pokazując zeszyt.
– „Drugi koniec Sznurówki”?
– kiwnęłam twierdząco. – Widzę, że dobrze ci idzie. –
stwierdził przelatując wzrokiem po świeżo zapisanych linijkach.
– No nawet. Ale nie mam pomysłu
na zapełnienie jednej luki w fabule. – urwałam i dodałam po
chwili. – Może mi pomożesz?
– Osobiście uważam, że sama
powinnaś to wymyślić i napisać, wtedy będzie najlepsze i
najbardziej twoje. Spokojnie coś wymyślisz. – uśmiechnął się
promiennie.
– Skoro tak mówisz. –
spojrzałam na wykaligrafowany tytuł znajdujący się na okładce.
Herbert
White był dla mnie wyjątkową osobą, jedną z nielicznych, które
bez namysłu stawiałam powyżej siebie i przy których czułam się
po prostu mała. Ten chłopak pomimo swojej aury niedostępności
jest w stanie doradzić czy pomóc, jednak mimo wszystko pozostaje
tajemniczy i nieodgadniony. Poznałam go po przeprowadzce do Nowego
Jorku. Siedział w ostatniej ławce razem ze swoim przyjacielem z
dzieciństwa – Aratą Ryoichim, a ja zaraz przed nimi i tak jakoś
nawiązała się nasza znajomość. Nim się obejrzałam Herbert
wiedział o mnie więcej niż bym tego chciała, ale co mnie wtedy
zdziwiło nie chciał tego wykorzystać na moja niekorzyść. To
chyba jego luźne podejście, inteligencja i spokojny charakter
nieświadomie kazały mi się podporządkować.
Nie
skończyłam jeszcze swoich wspominek, gdy zauważyłam zbliżającego
się Azjatę. Ubrany w ciemnoszarą koszulę i eleganckie spodnie
uśmiechał się do nas przyjaźnie.
– Cześć Amanda. – podniósł
rękę w geście przywitalnym, siadając blisko czarnowłosego.
Arata Ryoichi – zawsze schludnie
wyglądający, przygotowany na wszystkie zajęcia i gotowy skoczyć w
ogień za swoim przyjacielem. Obaj byli dla siebie jak
bracia...chyba. Szczerze to nie rozumiem relacji między nimi. Może
lepszym porównaniem byłoby pan i jego wierny sługa?
– Co tam robisz? – spytał
brązowooki wyglądając zza ramienia Herberta. Spojrzałam na
chłopaka prosząco.
– Każdy ma swoje tajemnice Arata.
– rzucił nieco beznamiętnie czarnowłosy. Azjata tylko spojrzał
na niego zawiedziony.
– Czemu ty zawsze możesz wszystko
wiedzieć, a ja nie? – zapytał z wyrzutem.
– Ponieważ ja sam dochodzę do
tego co mnie interesuje, nie muszę pytać.
– No widzisz. – zaczęłam już
z większą pewnością siebie. – To podobnie jak z tym, że ty
możesz wiedzieć tyle o Herbercie, a ja nie. – spojrzałam na
brązowookiego, a ten dziwnie się speszył i schował za szarą
bluzą przyjaciela.
– To nie tak, że wiem dużo. – zaczął niepewnie, jednak został szybko uciszony.
– I właśnie dla tego żadna cię
nie chce. Za dużo gadasz i dziewczyny boją się, że rozniesiesz
ich tajemnice po całej szkole. – przerwał mu Herbert. Spojrzałam
na Azjatę, który siedział teraz z lekko otwartymi ze zdziwienia
ustami. Wyglądał poniekąd komicznie i nienaturalnie.
Z naszej
jakże wesołej dysputy wyrwał mnie widok wchodzącego do sali
dyrektora. Wysoki mężczyzna podchodzący pod pięćdziesiątkę, z
dwoma siwymi kępkami włosów po bokach głowy i lekkim zadbanym
zarostem, w eleganckim garniturze i okularach. Jak zawsze biła od
niego charyzma, która i tym razem dała o sobie znać, ponieważ
wszyscy, jak jeden mąż zaczęli przerywać swoje rozmowy czekając
na słowa głowy szkoły. Ten stuknął kilka razy w mikrofon i
zaczął przemowę.
– Witam was moi drodzy. Jak pewnie już wszyscy
zdążyli się zorientować w naszej szkole pojawiły się nowe
osoby, które w większości nie znają ani szkoły ani miasta. W
związku z tym wraz z dyrektorem School of Lion Kings, Marcusem
Allenem postanowiliśmy stworzyć pewien projekt. Polegałby on na
połączeniu was w pary lub w grupy z uczniami z Los Angeles. – przerwał,
chcąc zobaczyć reakcje uczniów. Zdecydowana większość
postanowiła wyrazić swoje niezadowolenie. – Rozumiem, że nie
widzi wam się rezygnowanie z czasu wolnego po szkole czy w weekendy,
ale spójrzcie na to z innej strony. Może poznacie kogoś ciekawego,
dowiecie się czegoś o innej kulturze.
– A ile trwałoby to
niańczenie? – spytał jakiś chłopak z przeciwnej strony sali.
– Myślę, że jakiś
tydzień, dwa. Wszystko zależy od tego jak się będziecie
sprawować.
– Można wybrać z kim
się będzie?
– W niektórych
przypadkach można, ale i tak nie licz Moore, że któraś z nowych
koleżanek cię zechce. – dodał dyrektor poznając głos jednego z
uczniów, a całe pomieszczenie wybuchło śmiechem. Nawet mnie to
trochę rozbawiło.
Później pan Mayer
mówił coś o dobrym traktowaniu nowych uczniów i takich tam
rzeczach. Hmm. Jakby tak się cofnąć do rana to już nie
zastosowałam się do jego prośby.
Kiedy apel się
skończył pożegnałam się z chłopakami i zaczęłam zmierzać do
klasy.
– Amanda! – usłyszałam nim jeszcze zdążyłam
wyjść z sali. Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego, ubranego w
czarną nieco opinającą koszulę bruneta.
– Nowy tatuaż? – zwróciłam uwagę na
znajdujący się na obojczyku tatuaż z jakimś napisem.
– Nie zmieniaj tematu, proszę. – rzucił
nieswojo Michael. – Wiem, że narobiłem ci problemów z tą
policją i straciłem cały towar. – dodał ciszej.
– Nic się nie stało, wiesz przecież. –
powiedziałam nieco zirytowana jego postawą.
– Ale straciłaś dużo hajsu przez to.
– Ale to mój problem. – dodałam na odchodne,
by nie ciągnąć dalej tematu.
Przelotem dojrzałam
Rogera stojącego niedaleko i jakby wyczekującego czegoś.
– Hej, o co chodzi z Aylin? – spytałam
podchodząc.
– No cześć. Nie wiem właśnie. Od tamtej
imprezy chodzi jakaś taka przybita. – rzucił smętnie.
– Nie pytałeś?
– Uwierz mi, próbowałem. I dalej nie wiem o co
jej chodzi.
– Rozumiem. A jak tam Elita radzi sobie z
nowymi?
– Póki co nijak. Nic się ciekawego nie działo.
– myślałam, że jeszcze o coś zapytam, ale stwierdziłam, że
nie ma sensu ciągnąć rozmowy na siłę.
Zmierzając
w stronę klasy spoglądałam na przechodzących nowych uczniów. Nie
czułam się zbytnio komfortowo w związku z posiadaniem nowych
szkolnych współtowarzyszy. Tyle obcych twarzy, imion, nazwisk i
charakterów do zapamiętania, to zdecydowanie nie dla mnie. Stanęłam
pod klasą i opierając się o ścianę czekałam na dzwonek. Kątem
oka dostrzegłam stojącą nieopodal Callie. Ta zerknęła na mnie
niepewnie i szybko odwróciła wzrok. Od tamtej spiny z Charlesem
była na mnie obrażona i nie odezwała się do mnie słowem.
Niespodziewanie
usłyszałam krótki sygnał.
Wyciągnęłam smartfona z torby i odczytałam smsa. „Chodź do
jadalni na przerwie. Muszę ci coś powiedzieć.” podpisano Callie.
Spojrzałam na nią pytająco. Dlaczego nie mogła sama podejść i
mi tego powiedzieć? Ale mniejsza o to. Teraz dzięki niej będę się
pół lekcji zastanawiać, co takiego się wydarzyło. W oddali
ujrzałam zbliżającego się pana Patricka Soto – nauczyciela
filozofii.
Dzisiejsza
lekcja o egzystencjalizmie dłużyłam mi się niemiłosiernie. Jakoś
nie chciało mi się dzisiaj myśleć o sensie życia albo śmierci.
Teraz chciałam jedynie skończyć dwie godziny „sotozofii”,
wysłuchać co ma mi do powiedzenia Callie i pójść do domu
poczytać książkę. Niestety po szkole czekały mnie jeszcze
zajęcia dodatkowe z kosza. Mam wrażenie, że się ostatnio
rozleniwiłam. Na szczęście kiedy wreszcie wszyscy powiedzieli co
chcieli na tematy wyższe usłyszałam wyjątkowo upragniony sygnał,
obwieszczający przerwę.
– To co mi chciałaś powiedzieć? – spytałam,
kiedy razem z przyjaciółką doszłyśmy już na piętro Elity i
usiadłyśmy, kładąc na brązowym stole duży talerz sushi i
miseczki z dodatkami.
– Tylko daj mi skończyć, zanim powiesz, że
miałaś rację. – rzuciła niepewnie, a ja kiwnęłam jej
twierdząco głową.
– Rzucił mnie. – szepnęła i przerwała,
jakby czekając na moją reakcję. – Chciał ode mnie kolejne
pieniądze, a ja powiedziałam, że nie dam mu już, bo nic mi nie
oddaje. Pożyczyłam mu pięć tysięcy! – krzyknęła nieświadomie
i zaczerwieniła się uświadamiając sobie, że połowa osób w
pomieszczeniu się na nią patrzy. – Teraz możesz.
– Miałam rację. – uśmiechnęłam się.
– Miałaś. A ja jestem głupia i wolałam
chłopaka od ciebie.
– Przynajmniej dobrze, że uświadomiłaś sobie
ten błąd zawczasu. – pochwaliłam ją biorąc kawałek sushi do
ust.
– Nie jesteś na mnie zła?
– Zrobiłaś mi niezłą jazdę przy Aylin.
– Czyli jesteś.
– Nie, naprawdę. Cieszę się, że nie chcesz
wracać do tego idioty.
– To dobrze. – szepnęła.
– Pamiętaj tylko, żeby się nie załamać. – zrobiłam udawaną poważną minę. Callie uśmiechnęła się
szeroko i jakby się ocknęła.
– Dobra, jedzmy to, bo nam cała przerwa
ucieknie! – rzuciła radośnie i czym prędzej zabrałyśmy się za
jedzenie.
________________________________
Wyjątkowo wcześnie dodany rozdział ^.^
Wyjątkowo wcześnie dodany rozdział ^.^
Niesamowity rozdzial!!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ^.^
Usuń