sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 4 – Część 1 – Amanda


„Nowości próbuję z umiarem, bo czasem można zakrztusić się ich świeżością.”


TSA - Ciągle Walcz


~6 października~

Henry obudził mnie dziś dość głośnym mruczeniem. Chyba nawet on domyślał się, że ten dzień będzie ciekawy. Miałam wyjątkową chęć pójścia do szkoły specjalnie dla nowych uczniów. Wstałam powoli wyplątując się z zielonej pościeli. Wyjrzałam przez okno, padało. „Typowy jesienny poranek” pomyślałam.
Gdy dojechałam do szkoły zostałam zmierzona dziwnymi spojrzeniami, przez przechodzących uczniów. Jedni patrzyli na mnie jak na dziecko, inni jak na stypendystkę, której nie stać na szofera. Nie zraziłam się jednak i dalej szłam żwawo akacjową aleją prowadzącą do szkoły.
– Hej ty! – krzyknął ktoś po lewej. Zwolniłam nieco i niechętnie spojrzałam w tamtą stronę. Spostrzegłam trzech nieznajomych chłopaków. Byli dość wysocy i wyglądali przynajmniej na trzecią klasę liceum. Nie miałam teraz ochoty na konfrontacje z nowymi, więc ruszyłam dalej. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w budynku.
– Ej zaczekaj! – zawołał ponownie. Tym razem usłyszałam dodatkowo szybko zbliżające się kroki. Przystanęłam i odwróciłam się w stronę wyższego o jakieś dwie głowy blondyna, który stanął właśnie przede mną i uśmiechnął się sztucznie.
– Chcesz czegoś? – spytałam nieco niemiło i spojrzałam w jego wąskie szare oczy.
– Chciałem się poznać, ale widzę, że jesteś z gimbazy. – rzucił przekonany o swojej racji i odwrócił się chcąc wrócić do swoich kolegów. Skrzyżowałam ręce i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
– Znowu to samo. – szepnęłam do siebie, a chłopak spojrzał na mnie pytająco. – Niestety muszę cię zmartwić, albowiem chodzę do liceum.
– Ah, rozumiem. – powiedział udając rozbawienie i zrobił krok do przodu wkraczając tym samym w moją strefę prywatną.
– Odsuń się.
– Dlaczego? Chciałem się tylko bliżej poznać.
– Ostrzegam. – warknęłam. Chłopak najwyraźniej nie wierząc, że mogę mu coś zrobić zaczął zbliżać ręce w kierunku mojej talii. I to był dla mnie sygnał, żeby zareagować. Szybkim ruchem złożyłam parasol i walnęłam go rączką w brzuch. Blondyn zgiął się w pół pojękując. Jego koledzy, stojący do tej pory na trawniku pod drzewami zaczęli w szybkim tempie zbliżać się do nas.
– Lepiej hamujcie swojego kolegę przed takimi zaczepkami, bo tu zaczepienie niewłaściwej osoby może się dla was źle skończyć. – ostrzegłam uśmiechając się na odchodne. Tym razem już bez żadnych zaczepek ruszyłam kierując się w stronę sali gimnastycznej.

~

Usiadłam wygodnie w najbardziej odległym zakątku trybun. Wrzawa jaka panowała w pomieszczeniu była dla mnie nie do zniesienia, w związku z czym wyjęłam z torby duże białe bezprzewodowe słuchawki i puściłam Jason Walker - This City Never Sleeps. Po chwili namysłu wzięłam również ciemnozielony zeszyt z miękką chropowatą okładką oraz długopis i zabrałam się za pisanie. Była to jedna z nielicznych rzeczy, których nie chciałam nikomu pokazywać, taka moja mała odskocznia od codziennych problemów. Pisanie powieści przychodziło mi bez trudu, co też poskutkowało utworzeniem bloga i wydaniem książki.
Niespodziewanie zauważyłam, że ktoś koło mnie siada i odruchowo schowałam zeszyt.
– Co tam? – spytał czarnowłosy siadając obok i wpatrując się we mnie szarymi oczami. Skarciłam się za swoje głupie odruchy. Osobnik siedzący właśnie przy mnie, nazywany Herbertem jako właściwie jedyny wiedział o mojej pasji. W ogóle jest chodzącą skarbnicą wiedzy.
– Piszę Sznurówkę. – rzuciłam z uśmiechem pokazując zeszyt.
– „Drugi koniec Sznurówki”? – kiwnęłam twierdząco. – Widzę, że dobrze ci idzie. – stwierdził przelatując wzrokiem po świeżo zapisanych linijkach.
– No nawet. Ale nie mam pomysłu na zapełnienie jednej luki w fabule. – urwałam i dodałam po chwili. – Może mi pomożesz?
– Osobiście uważam, że sama powinnaś to wymyślić i napisać, wtedy będzie najlepsze i najbardziej twoje. Spokojnie coś wymyślisz. – uśmiechnął się promiennie.
– Skoro tak mówisz. – spojrzałam na wykaligrafowany tytuł znajdujący się na okładce.
Herbert White był dla mnie wyjątkową osobą, jedną z nielicznych, które bez namysłu stawiałam powyżej siebie i przy których czułam się po prostu mała. Ten chłopak pomimo swojej aury niedostępności jest w stanie doradzić czy pomóc, jednak mimo wszystko pozostaje tajemniczy i nieodgadniony. Poznałam go po przeprowadzce do Nowego Jorku. Siedział w ostatniej ławce razem ze swoim przyjacielem z dzieciństwa – Aratą Ryoichim, a ja zaraz przed nimi i tak jakoś nawiązała się nasza znajomość. Nim się obejrzałam Herbert wiedział o mnie więcej niż bym tego chciała, ale co mnie wtedy zdziwiło nie chciał tego wykorzystać na moja niekorzyść. To chyba jego luźne podejście, inteligencja i spokojny charakter nieświadomie kazały mi się podporządkować.
Nie skończyłam jeszcze swoich wspominek, gdy zauważyłam zbliżającego się Azjatę. Ubrany w ciemnoszarą koszulę i eleganckie spodnie uśmiechał się do nas przyjaźnie.
– Cześć Amanda. – podniósł rękę w geście przywitalnym, siadając blisko czarnowłosego.
Arata Ryoichi – zawsze schludnie wyglądający, przygotowany na wszystkie zajęcia i gotowy skoczyć w ogień za swoim przyjacielem. Obaj byli dla siebie jak bracia...chyba. Szczerze to nie rozumiem relacji między nimi. Może lepszym porównaniem byłoby pan i jego wierny sługa?
– Co tam robisz? – spytał brązowooki wyglądając zza ramienia Herberta. Spojrzałam na chłopaka prosząco.
– Każdy ma swoje tajemnice Arata. – rzucił nieco beznamiętnie czarnowłosy. Azjata tylko spojrzał na niego zawiedziony.
– Czemu ty zawsze możesz wszystko wiedzieć, a ja nie? – zapytał z wyrzutem.
– Ponieważ ja sam dochodzę do tego co mnie interesuje, nie muszę pytać.
– No widzisz. – zaczęłam już z większą pewnością siebie. – To podobnie jak z tym, że ty możesz wiedzieć tyle o Herbercie, a ja nie. – spojrzałam na brązowookiego, a ten dziwnie się speszył i schował za szarą bluzą przyjaciela.
– To nie tak, że wiem dużo.  zaczął niepewnie, jednak został szybko uciszony.
– I właśnie dla tego żadna cię nie chce. Za dużo gadasz i dziewczyny boją się, że rozniesiesz ich tajemnice po całej szkole. – przerwał mu Herbert. Spojrzałam na Azjatę, który siedział teraz z lekko otwartymi ze zdziwienia ustami. Wyglądał poniekąd komicznie i nienaturalnie.
Z naszej jakże wesołej dysputy wyrwał mnie widok wchodzącego do sali dyrektora. Wysoki mężczyzna podchodzący pod pięćdziesiątkę, z dwoma siwymi kępkami włosów po bokach głowy i lekkim zadbanym zarostem, w eleganckim garniturze i okularach. Jak zawsze biła od niego charyzma, która i tym razem dała o sobie znać, ponieważ wszyscy, jak jeden mąż zaczęli przerywać swoje rozmowy czekając na słowa głowy szkoły. Ten stuknął kilka razy w mikrofon i zaczął przemowę.
– Witam was moi drodzy. Jak pewnie już wszyscy zdążyli się zorientować w naszej szkole pojawiły się nowe osoby, które w większości nie znają ani szkoły ani miasta. W związku z tym wraz z dyrektorem School of Lion Kings, Marcusem Allenem postanowiliśmy stworzyć pewien projekt. Polegałby on na połączeniu was w pary lub w grupy z uczniami z Los Angeles.  przerwał, chcąc zobaczyć reakcje uczniów. Zdecydowana większość postanowiła wyrazić swoje niezadowolenie. – Rozumiem, że nie widzi wam się rezygnowanie z czasu wolnego po szkole czy w weekendy, ale spójrzcie na to z innej strony. Może poznacie kogoś ciekawego, dowiecie się czegoś o innej kulturze.
– A ile trwałoby to niańczenie? – spytał jakiś chłopak z przeciwnej strony sali.
– Myślę, że jakiś tydzień, dwa. Wszystko zależy od tego jak się będziecie sprawować.
– Można wybrać z kim się będzie?
– W niektórych przypadkach można, ale i tak nie licz Moore, że któraś z nowych koleżanek cię zechce. – dodał dyrektor poznając głos jednego z uczniów, a całe pomieszczenie wybuchło śmiechem. Nawet mnie to trochę rozbawiło.
Później pan Mayer mówił coś o dobrym traktowaniu nowych uczniów i takich tam rzeczach. Hmm. Jakby tak się cofnąć do rana to już nie zastosowałam się do jego prośby.
Kiedy apel się skończył pożegnałam się z chłopakami i zaczęłam zmierzać do klasy.
– Amanda! – usłyszałam nim jeszcze zdążyłam wyjść z sali. Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego, ubranego w czarną nieco opinającą koszulę bruneta.
– Nowy tatuaż? – zwróciłam uwagę na znajdujący się na obojczyku tatuaż z jakimś napisem.
– Nie zmieniaj tematu, proszę. – rzucił nieswojo Michael. – Wiem, że narobiłem ci problemów z tą policją i straciłem cały towar. – dodał ciszej.
– Nic się nie stało, wiesz przecież. – powiedziałam nieco zirytowana jego postawą.
– Ale straciłaś dużo hajsu przez to.
– Ale to mój problem. – dodałam na odchodne, by nie ciągnąć dalej tematu.
Przelotem dojrzałam Rogera stojącego niedaleko i jakby wyczekującego czegoś.
– Hej, o co chodzi z Aylin? – spytałam podchodząc.
– No cześć. Nie wiem właśnie. Od tamtej imprezy chodzi jakaś taka przybita. – rzucił smętnie.
– Nie pytałeś?
– Uwierz mi, próbowałem. I dalej nie wiem o co jej chodzi.
– Rozumiem. A jak tam Elita radzi sobie z nowymi?
– Póki co nijak. Nic się ciekawego nie działo. – myślałam, że jeszcze o coś zapytam, ale stwierdziłam, że nie ma sensu ciągnąć rozmowy na siłę.
Zmierzając w stronę klasy spoglądałam na przechodzących nowych uczniów. Nie czułam się zbytnio komfortowo w związku z posiadaniem nowych szkolnych współtowarzyszy. Tyle obcych twarzy, imion, nazwisk i charakterów do zapamiętania, to zdecydowanie nie dla mnie. Stanęłam pod klasą i opierając się o ścianę czekałam na dzwonek. Kątem oka dostrzegłam stojącą nieopodal Callie. Ta zerknęła na mnie niepewnie i szybko odwróciła wzrok. Od tamtej spiny z Charlesem była na mnie obrażona i nie odezwała się do mnie słowem.
Niespodziewanie usłyszałam krótki sygnał. Wyciągnęłam smartfona z torby i odczytałam smsa. „Chodź do jadalni na przerwie. Muszę ci coś powiedzieć.” podpisano Callie. Spojrzałam na nią pytająco. Dlaczego nie mogła sama podejść i mi tego powiedzieć? Ale mniejsza o to. Teraz dzięki niej będę się pół lekcji zastanawiać, co takiego się wydarzyło. W oddali ujrzałam zbliżającego się pana Patricka Soto – nauczyciela filozofii.
Dzisiejsza lekcja o egzystencjalizmie dłużyłam mi się niemiłosiernie. Jakoś nie chciało mi się dzisiaj myśleć o sensie życia albo śmierci. Teraz chciałam jedynie skończyć dwie godziny „sotozofii”, wysłuchać co ma mi do powiedzenia Callie i pójść do domu poczytać książkę. Niestety po szkole czekały mnie jeszcze zajęcia dodatkowe z kosza. Mam wrażenie, że się ostatnio rozleniwiłam. Na szczęście kiedy wreszcie wszyscy powiedzieli co chcieli na tematy wyższe usłyszałam wyjątkowo upragniony sygnał, obwieszczający przerwę.
– To co mi chciałaś powiedzieć? – spytałam, kiedy razem z przyjaciółką doszłyśmy już na piętro Elity i usiadłyśmy, kładąc na brązowym stole duży talerz sushi i miseczki z dodatkami.
– Tylko daj mi skończyć, zanim powiesz, że miałaś rację. – rzuciła niepewnie, a ja kiwnęłam jej twierdząco głową.
– Rzucił mnie. – szepnęła i przerwała, jakby czekając na moją reakcję. – Chciał ode mnie kolejne pieniądze, a ja powiedziałam, że nie dam mu już, bo nic mi nie oddaje. Pożyczyłam mu pięć tysięcy! – krzyknęła nieświadomie i zaczerwieniła się uświadamiając sobie, że połowa osób w pomieszczeniu się na nią patrzy. – Teraz możesz.
– Miałam rację. – uśmiechnęłam się.
– Miałaś. A ja jestem głupia i wolałam chłopaka od ciebie.
– Przynajmniej dobrze, że uświadomiłaś sobie ten błąd zawczasu. – pochwaliłam ją biorąc kawałek sushi do ust.
– Nie jesteś na mnie zła?
– Zrobiłaś mi niezłą jazdę przy Aylin.
– Czyli jesteś.
– Nie, naprawdę. Cieszę się, że nie chcesz wracać do tego idioty.
– To dobrze. – szepnęła.
– Pamiętaj tylko, żeby się nie załamać. – zrobiłam udawaną poważną minę. Callie uśmiechnęła się szeroko i jakby się ocknęła.
– Dobra, jedzmy to, bo nam cała przerwa ucieknie! – rzuciła radośnie i czym prędzej zabrałyśmy się za jedzenie.


________________________________

Wyjątkowo wcześnie dodany rozdział ^.^

2 komentarze: