"Życie jest jak origami. To sztuka składania. Składania marzeń, pragnień i uczuć w jedną całość."
Lana Del Rey – National Anthem.
Lana Del Rey – National Anthem.
~11 października~
Otworzyłem
powoli oczy i palcami potarłem o skronie, w których czułem tępy
ból. Podniosłem się z łóżka i jęknąłem żałośnie czując,
że ból rozniósł się na całą głowę. W ustach poczułem
uczucie suchości pomieszane z nieprzyjemnym smakiem. Rozejrzałem
się po pokoju w poszukiwaniu kilku kropel wody, ale niestety
poległem w tym boju, więc musiałem podnieść swój zgrabny tyłek
i ruszyć do kuchni.
Przekroczyłem
próg mojego królestwa, przeszedłem przez jasny krótki korytarz i
zszedłem dużymi drewnianymi schodami na dół. Jak zwykle nikogo
nie było w domu. Świadczyła o tym cisza oraz to, że już dawno
zostałbym zbesztany, że paraduję sobie tak jak mnie Pan Bóg
stworzył.
W
kuchni od razu dosłownie rzuciłem się na lodówkę wyciągnąłem
z niej butelkę zimnej wody i natychmiast opróżniłem do połowy
jej zawartość. Woda zniwelowała okropne uczucie suchości w ustach
a nieciekawy smak powoli znikał. Odstawiłem wodę do lodówki,
zamknąłem jej drzwi i przeczesałem swoje ciemne włosy aż się
skrzywiłem, gdy poczułem z nich woń dymu tytoniowego wymieszany z
innymi mniej lub bardziej odpychającymi zapachami, które mój nos
potrafił rozróżnić. Nie pozostało mi nic innego niż wziąć
przyjemny prysznic, który zmyje resztki wczorajszej nocy.
Po
dwudziestu minutach stałem już całkiem w przyzwoitym stanie przed
kuchenką i aktualnie przerzucałem bekon na patelni, by się nie
spalił. Moje zdolności kulinarne ograniczały się do minimum, więc
to było bardzo możliwe. Tym razem wietrzenie całej kuchni i mycie
spalonej patelki mnie ominęło, ponieważ zdjąłem patelkę z ognia
w odpowiednim momencie i bekon zajął zaszczytne miejsce obok
jajecznicy którą upichciłem sobie wcześniej. Wziąłem talerz
wraz z moim ulubionym czarnym kubkiem z różowymi króliczkami
Playboya..he prezent na urodziny od taty. W kubku znajdował się
czarny napój Bogów, a mianowicie kawa. Jakoś specjalnie za nią
nie przepadałem, ale jak przyszło co do czego i czułem się tak
fatalnie, jak dziś to bez niej nie byłem w stanie egzystować.
Położyłem
swój posiłek na szklanym stoliku w salonie i usiadłem na wygodnej
skórzanej kanapie. Sięgnąłem z czystej ciekawości po dzisiejszą
gazetę a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech na myśl o
naszej kochanej gosposi Ellie - bez niej zapewne zginęlibyśmy.
Zacząłem
przeglądać pierwszą stronę gazety, wziąłem widelec i już
miałem jeść, ale odebrało mi momentalnie apetyt. Przełknąłem
głośno ślinę i przeczytałem kolejny raz nagłówek w gazecie
„Czy Vincent Groves ma problemy z agresją.?” Przekląłem pod
nosem zagłębiając się w lekturze artykułu który był mocno
przekoloryzowany. Napisali w nim, że, że ten frajer rzucił się na
jakiegoś mężczyznę, który obraził moją siostrę a do tego
rzeczy wyssane z palca...przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo
tego jak bardzo nienawidziłem tego gościa to nie mógł być aż
taki zły.
Westchnąłem
głośno nabierając powietrza w płuca i powoli je wypuściłem. No
tak te cholerne tabloidy są w stanie wymyślić wszystko a Ayli, Aylin, gdyby nie wpakowała się w jakąś aferę nie była by sobą.
Wstałem
powoli z kanapy wziąłem talerz i kubek ich zawartość wylądowała
w koszu. Gdy znalazłem się w pokoju od razu sięgnąłem po swojego
MacBooka wpisałem w wyszukiwarce jego imię oraz nazwisko i...bingo!
W wiadomościach wyskoczyło mnóstwo informacji na temat
wczorajszego zajścia jak i również zdjęcia oraz filmiki. Na
prawdę nie zdziwiłbym się, gdyby cały Nowy York huczał od
plotek. Nawet nie przejąłbym się tak bardzo i spłynęło, by to
po mnie jak po kaczce, ale niestety w to wszystko była zamieszana
moja kochana siostrzyczka, więc nie mogłem, a nawet nie byłem w
stanie tego tak zbagatelizować. Westchnąłem ciężko, sięgnąłem
po swojego iPhona i od razu wybrałem jej numer, po kilku sygnałach
zgłosiła się poczta. No tak czego się mogłem spodziewać.
Przekląłem głośno pod nosem i rozłączyłem się, sfrustrowany
rzuciłem telefon na łóżko.
Z
zamyślenia wyrwał mnie trzask drzwi wejściowych i piskliwy śmiech
jakieś kobiety. Podniosłem brwi ze zdziwienia, ponieważ
niemożliwe, by moja mama dziś tak wcześnie wróciła od
kosmetyczki i spotkania ze swoimi psiapsi. Sięgnąłem po luźną
koszulkę i narzuciłem ją na siebie wyszedłem z pokoju zszedłem
powoli po schodach usłyszałem jakieś głosy z gabinetu mojego
taty, więc ruszyłem tam pewnym krokiem. Gdy wszedłem do środka aż
mnie zatkało i momentalnie zasłoniłem oczy dłonią.
– Fuuuuj! – krzyknąłem próbując wymazać ten obraz z głowy obraz
mojego wujka Fernando, który był pochylony nad jakąś kobietą,
która leżała na biurku mojego ojca i ocierała się biodrami i
krocze mojego popieprzonego wujka.
– O
jejkuuu Rog co Ty tutaj robisz? – spytał się mnie ten popapraniec
zmieszanym głosem, gdy odwrócił się do mnie. Powoli odsunąłem
rękę z oczu i omiotłem ich oboje spojrzeniem. Nie wiedziałem czy
śmiać czy płakać, gdy teraz przyjrzałem się dokładnie
przyjaciółce mojego wujka i aż zrobiło mi się niedobrze. Tlenione
blond włosy, ostry makijaż, czarny top podkreślający jej na pewno
sztuczny biust, krótka zdecydowanie za krótka spódniczka i
czerwone buty na obcasie. Całość komponowała się adekwatnie do
gustu Fernanda. Dostrzegłem na jej ręce bransoletkę ze znanego
domu publicznego „El Dorado”. No tak i to wszystko wyjaśniało...
– Jak
to, co stoję? – odpowiedziałem z goryczą w głosie i dodałem po
chwili – Nie przedstawisz mi swojej nowej znajomej? – ostatnie
słowo wyrzuciłem z siebie z odrazą. Podszedłem do nich a tleniona
blondyna stanęła przed wujkiem i wyciągnęła w moją stronę
swoją dłoń.
– Sara
strasznie mi miło. – powiedziała kobieta szczerząc się mnie.
– Sara
obciągara? – spytałem jej a mój głos ociekał kpiną, założyłem
ręce na piersi przeszywając ją wzrokiem a na moich ustach błąkał
się delikatny uśmiech tryumfu.
– Rog
co Ty sobie wyobrażasz?! – zbeształ mnie wujek czerwony na twarzy
pewnie ze złości. No, ale proszę was przyprowadzić do naszego
domu taką kobietę. No ludzie bez przesady.
– Przepraszam
bardzo, ale kochany wujku to nie ja przyprowadzam sobie do domu panią
lekkich obyczajów i nie obłapiam jej na biurku mojego szwagra. –
odpowiedziałem patrząc na nich a w moim tonie było słychać
odrazę patrząc to na Sarę to na Fernanda.
Na
krótką chwilę zawiesiłem wzrok na partnerce mojego wujka i
rzuciłem cholernie stary tekstem, ale jakże idealnie pasujący do
tej farsy. – A ruchasz się czy trzeba z Tobą chodzić ?
Tleniona,
gdy to usłyszała zaczerwieniła się, jak burak, po czym zaczęła
otwierać i zamykać usta jak ryba, która próbowała złapać
odrobinę powietrza a wujek stał i patrzył na mnie gniewnie,
natomiast z jego oczu leciały w moją stronę pioruny.
– Dobra
gołąbeczki ja lecę – odwróciłem się do nich tyłem – Tylko
nie pobrudźcie śmietanką dokumentów taty, bo będzie zły –
rzuciłem na odchodne śmiejąc się głośno.
~
Siedziałem
sobie w kuchni i rozmyślałem nad całą sytuacją z Aylin nad
kubkiem zimnej już herbaty, gdy usłyszałem na podjeździe auto
westchnąłem cicho z nadzieją, że to nie mama, bo, jeśli tak to
będę jej musiał pomóc z zakupami i...
– Roger
pomóż mi! – usłyszałem głos mamy stojącej w drzwiach
wejściowych. No tak nadzieja matką głupich. Wstałem z krzesła
podszedłem do niej i odebrałem papierowe jasnobrązowe torby od
niej.
– Mamo,
po co Ci tego tyle jak dla wojska. – mruknąłem do niej odbierając
już trzecią torbę i ruszyłem na oślep do kuchni, ponieważ zasłaniały
mi one widok na cokolwiek.
– Noo,
czyli dla Ciebie i dla taty. – odpowiedziała z przekąsem
zamykając drzwi wejściowe.
– Dziś
niestety nie będzie mnie na kolacji. – położyłem torby na
blacie – No, chyba że zostanę wiesz zależy co szef kuchni dziś
będzie podawał.
– Zupa-krem
z brokułów a na drugie spaghetti z krewetkami a uwieńczeniem
wieczoru będzie tiramisu z lodami. – mówiła moja rodzicielka
cały czas na mnie patrząc z lekkim uśmiechem. Szczupła 39 letnia
kobieta, choć na tyle nie wyglądała ciemne kasztanowe włosy
spływały jej do łopatek a na ustach zawsze ten pogodny uśmiech.
Oczy koloru bezchmurnego nieba odziedziczyłem z Lin po mamie.
Cholera, gdyby tak podpowiedzieć kolokwialnie to moja mama była
niezłą laską.
– Mamuś
cholera nie mogę naprawdę, chociaż bardzo chcę. Jestem umówiony
z Callie oraz z Aylin i jej...chłopakiem. – mruknąłem
niezadowolony na samą myśl spędzenia, chociażby chwili z tym
frajerem.
– A
słuchaj Rog – zaczęliśmy wspólnie wypakowywać zakupy – O co
chodzi z Aylin i... – nie dokończyła, ponieważ jej przerwałem
mówiąc :
– Nie
wiem sam. Jakaś chora akcja dziś się wszystkiego dowiem.
– Mam
nadzieję, bo wiesz sam jaka jest Aylin. Ciężki orzech do
zgryzienia.
– Mami
co się dziwić, skoro ma charakter po tacie, oboje lubią pakować
się w kłopoty. – spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się
śmiać. No, ale taka była prawda. Aylin odziedziczyła wszystkie
cechy po tacie, a ja po mamie pomijając wygląd oczywiście. Lin jak
zaczęła to nigdy nie wiedziała, kiedy skończyć. Była jak
tykająca bomba nikt nie wiedział, kiedy i jak wybuchnie, a jeśli
chodziło o mnie to wiedziałem, kiedy zbastować. Westchnąłem
ciężko chowając ostatnie produkty do lodówki.
– Rog
mam prośbę do Ciebie mógłbyś dziś odebrać Delanyę z baletu? –
spytała się mnie mama z tonem, nie przyjmującym odmowy.
– Mamooo
no dobra. – jęknąłem żałośnie. Nie uśmiechało mi się
jechać po nią.
– Dziękuję
wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć. – rzekła mama z
uśmiechem pokazując szereg białych równych zębów.
– Tak,
tak mamo. – mruknąłem sięgając po kluczyki od auta.
~
– Nooo
mówię Ci jak mnie ta cała Jessica denerwuje myśli, że jest
najlepsza, a nie jest. – fuknęła moja młodsza siostra strasznie
oburzona zachowanej swojej koleżanki z blatu.
– To
weź podłóż jej nogę złamie sobie coś i po problemie. –
mruknąłem rozsiadając się wygodnie w skórzanym kremowym fotelu.
Oczywiście, gdy odebrałem siostrę namówiła mnie na lody i
muffiny wybraliśmy małą przytulną kawiarnię „Rose”.
– Roogeer
no coś Ty nie mogę jej tego zrobić, bo będzie na mnie, bo już
nie raz jej powiedziałam coś niemiłego. – spojrzałem na nią z
lekkim zdziwieniem chyba wyrastał trzeci pyskaty Richards. No tak
nasienie zła w końcu to nie ma się co dziwić.
– Dobra
młoda kończ jeść te lody i zmywamy się, bo ja dziś mam ważne
spotkanie i muszę się wyszykować. – rzekłem patrząc na
Delanyę. Było to zadziwiające jak cholernie była podobna do
Aylin, gdy miała dziewięć lat. Proste ciemne włosy duże
niebieskie oczy mały zadarty nosek. No kurde cała Lin. Uśmiechnąłem
się smutno przypominając sobie najlepszy okres życia, a mianowicie
dzieciństwo. Było tak beztrosko - bez problemów, kłótni,
trudnych wyborów, nauki. Codziennie gra w piłkę czy zabawa w
piaskownicy. W tym momencie poczułem ukłucie w sercu, ukłucie
smutku z powodu Delany. Była taka mała a już nie miała
dzieciństwa mama i tata strasznie szybko jej zaczęli wbijać na
ambicję, zaczęło się od basenu, później balet, nauka gry na
skrzypcach jak i nauka śpiewu. Prywatny korepetytor od różnych
języków. Zaczęło się wpajanie, że musi być najlepsza. W sumie
my też przechodziliśmy ten okres, ale byliśmy znacznie starsi i
buntowaliśmy się przeciwko temu a ta słodka istota co mogła
zrobić - musiała się podporządkować. No cholera jasna mógłbym
powiedzieć, że moi rodzice są wspaniałymi ludzimi, ale w tym
temacie przegięli i to ładnie.
Westchnąłem
ciężko powoli podnosząc się z fotela wyciągnąłem dłoń w
stronę Delany i wspólnie wyszliśmy przed kawiarnię. Chcąc nie
chcąc będę musiał porozmawiać z rodzicami, bo to co robią było
niezdrowe dla Delany.
~
– Niech
to szlag, jak zwykle się spóźniają. – mruknąłem zirytowany
patrząc na Callie, który miała ten swój piękny uśmiech na
twarzy. Mimo poirytowania odwzajemniłem go i spojrzałem na niebo
nad nami, które było przyozdobione gwiazdami. Znajdowaliśmy się
na dachu restauracji „Diament”. Uwielbiałem to miejsce klasyczne
i przyjemne. Szklane ściany i dach, gdzie nie gdzie znajdowały się
kwadratowe otoczone ładnymi cegłami piecyki. Były tu również
stoliki z ciemnego drewna, krzesełka w tym samym kolorze, dość
dużo ciekawych i rozmaitych kwiatów a z głośników płynęła
spokojna klasyczna muzyka. Nasz stolik był umieszczony w dość
prywatnym miejscu i odgrodzony parawanem, bo jeśli bym sobie zaczął
wyrzucać wszystko z Vincentem nie chciałem niepotrzebnych świadków.
W
końcu dostrzegłem Lin z, nim...boże nie mogłem uwierzyć, że to
naprawdę się dzieje niechętnie wstałem z krzesełka biorąc
głęboki oddech, na moje usta wypełznął sztuczny uśmiech. Czemu
to musiało być takie trudne, czemu moja siostra nie mogła wybrać
kogoś innego, ale obiecałem jej coś i obietnicy dotrzymam.
Gdy
do nas podeszli podąłem niechętnie dłoń Vincentowi a jego mina
na ten gest była bezcenna zdziwienie pomieszane z nieufnością.
Siostra usiadła obok mnie łapiąc mnie delikatnie za dłoń i dając
soczystego buziaka w usta, spojrzałem jej przelotnie w oczy, w
których dostrzegłem latające iskierki szczęścia.
– Spóźniliście
się troszkę. – mruknąłem, biorąc kartę i zacząłem jeździć
wzrokiem po niej w poszukiwaniu czegoś co zadowoli moje kubki
smakowe.
– No
wiesz no korki. – mruknęła Lin i wszyscy poszli w moje ślady
biorąc menu.
– Nie
no rozumiem. – rzekłem patrząc na Vincenta i po chwili na Lin. –
A mogę wiedzieć czemu cały Nowy York mówi o Tobie, siostrzyczko?
– patrzyłem na nią wyczekująco.
– No
nieee cały. – oznajmiła mi Aylin zacięcie studiując kartę dań.
– Może połowa.
– Tak
na bank połowa. Jeszcze nie dzwonili do Ciebie na wywiad? –
patrzyłem na nią dalej
– Roger
daj spokój okej? Obiecałeś mi coś. – powiedziała Lin
odkładając kartę i spojrzała mi twardo w oczy.
– Pamiętam,
że Ci coś obiecałem, więc nie czepiam się jego, tylko Ciebie i
będziesz się tłumaczyć przed rodzicami. – oznajmiłem jej
patrząc to na nią na Vincenta.
– Ej
Roger, to ja nas w to wpakowałem, więc ja to wyjaśnię. –
powiedział Vincent zabierając po raz pierwszy głos.
– Ojciec
Cię nienawidzi, więc nie wiem, czy to przeżyjesz, ale, skoro to
mówisz i wiesz byłoby dobrze, gdybyś jakoś w tabloidach to
zatrzymał, bo nie mamy zamiaru mieć kłopotów przez to, że emocje
biorą nad Tobą górę. – warknąłem patrząc na niego z
wyrzutem. Co on sobie myślał, że przeprosi naszych rodziców
podliże się i będzie po sprawie. Aż zrobiło mi się niedobrze na
myśl i tej całej aferze, potarłem nasadę nosa i przywołałem
kelnera skinieniem głowy.
Gdy
złożyliśmy zamówienie atmosfera była tak ciężka, że można ją
było ciąć nożem na równiutkie kawałeczki.
Spojrzałem
na Callie, która siedziała i milczała, ale mimo tego swoją
obecnością sprawiała, że sprawa z Aylin odchodziła gdzieś na
drugi plan i liczyły się jej cudowne błękitne oczęta. Ostatnio
jakoś mieliśmy mało czasu dla siebie, bo zawsze musiało być
„coś”, ale teraz siedziałem naprzeciwko niej z głupkowatym
uśmiechem i dziękowałem jej telepatycznie, że tu jest.
Uwielbiałem tą dziewczynę, jej sposób bycia, to gdy opowiadała
mi i swoich planach na przyszłość przy kubku dobrej zielonej
herbaty. Jej optymizm był zaraźliwy a upór i dążenie do celu
niesamowity. Podziwiałem ją i szanowałem za wszystko czego mnie
nauczyła. Zmieniła mnie, dzięki niej byłem lepszym człowiekiem i
wybijałem się ponad ludzką marność.
Gdy
nasze zamówienie dotarło zaczęliśmy jeść w ciszy, mimo tego, że
moje danie smakowało wspaniale każdy kęs przychodził mi z
trudem.Niechęć i zdenerwowanie brało górę, niechęć do Vincenta
oczywiście. Trochę żałowałem, że dałem się namówić na ten
pomysł z podwójną randką, bo była to dziwna i niezręczna
kolacja. Cały czas cisza i zero jakiegoś luzu.
Przed
deserem wstałem od stolika i zaprosiłem Callie do tańca, by trochę
odetchnąć na całe szczęście z chęcią się zgodziła. Weszliśmy
na średniej wielkości parkiet umieszczony pośrodku całego dachu.
Stanęliśmy naprzeciw siebie położyłem jej dłonie na biodra i
zaczęliśmy się poruszać w rytm spokojnej muzyki.
– Długo
tak jeszcze będzie? – spytała się mnie jasnowłosa.
– Ale
jak? – zerknąłem w jej oczy i pocałowałem czule, ale krótko.
– Roger
zacznij się do niego odzywać nie wiem zagadaj coś o jakimś
sporcie czy samochodach. – delikatnie zakręciłem ją.
– No
tak, ale wiesz Lin mogłaby zacząć jakąś konwersację z Tobą. –
odmruknąłem cicho.
– No
mogłaby, wiesz jesteśmy w tym samym położeniu co wy. Wrogowie
siedzący obok ich miłości.
– Czy
Ty mnie nazwałaś swoją miłością? – spytałem ją lekko
zszokowany tym wyznaniem.
– Oj
może tak, może nie. – oznajmiła mi jasnowłosa z delikatnym
uśmiechem i złożyła na moich wargach delikatny pocałunek.
Odwzajemniłem pieszczotę pomrukując jej cicho w usta. Objąłem ją
mocno w talii a ona zarzuciła dłonie na moje ramiona. Sprawnie
wsunąłem język w jej usta. Już miałem pieścić jej język, gdy
nagle zadzwonił mi telefon. Jęknąłem żałośnie w duchu i powoli
oderwaliśmy się od siebie łapiąc powietrze cmoknąłem ją
jeszcze w policzek, nim odebrałem.
– Haloo? – rzuciłem do telefonu zastanawiając się co chciał ode mnie
tata.
– Roger
do domu, natychmiast! – krzyknął i rozłączył się. Przekląłem
cicho pod nosem i ucałowałem Callie w czoło – Musimy wracać. –
złapałem ją za dłoń i ruszyliśmy do stolika, gdy szliśmy
Vincent i Lin wyszli nam naprzeciw.
– Dzwonił
do Ciebie tata? – zapytała mnie siostra.
– Tak,
a do Ciebie mama? – wspólnie podeszliśmy do kelnerki i
zapłaciłem za wszystko.
– Tak
i powiedziała, że mam natychmiast wracać do domu.
– Cholera
musi być coś nie tak. – mruknąłem, gdy wszyscy weszliśmy do
windy i nacisnąłem odpowiednie piętro.
~
Pół
godziny później po tym jak odstawiłem Callie do domu a Lin
podjechała z Vincentem wyszedłem z auta i wziąłem duży haust
świeżego powietrza. Po chwili podjechało auto Vincenta i opuściła
go Lin. Wspólnie ruszyliśmy do drzwi wejściowych powoli weszliśmy
do środka i już leciały jakieś przekleństwa i wyrzucanie sobie
wszystkiego.
– Ty
świnio, jak mogłeś?! – krzyczała zapewne mama.
– Ojj
moja kochana Elisabeth nie byłaś lepsza ! – wrzasnął tata.
– Jak
śmiesz?!– i w tym momencie rozległ się dźwięk tłuczonego
szkła. Razem z siostrą spojrzeliśmy po sobie przestraszeni i
ruszyliśmy do salonu skąd pochodziły krzyki i wrzaski.
– Oddałam
Ci najlepsze lata mojego życia a Ty mnie zdradzałeś z tymi
lafiryndami! – wrzeszczała mama. Stanęliśmy w progu salonu i
przyglądaliśmy się rodzicom, którzy kłócili się zawzięcie jak
rozjuszone psy.
– Tak
?! Dzięki mnie masz wszystko czego chcesz od kosmetyków po jachty
i, kto mógłby spełnić Twoje fanaberie, bo wątpię, że tamten,
którego miałaś na boku byłby w stanie! – wyrzucił jej tata
grożąc palcem.
– Mamo...
– szepnęła cicho Lin ze łzami w oczach.
– Tato....
– zawtórowałem jej, ale bez łez.
Spojrzeli
na nas jak, by zobaczyli co najmniej ufo i od razu zamilkli.
– Co
się stało? – spytała cicho Aylin. Zerknęli to na siebie to nas
i oboje równocześnie oznajmili nam zmieszanym głosem :
– Rozwodzimy
się.
Wszystko fajnie i w ogóle, ale przecinków brak.
OdpowiedzUsuńBrak, a w niektórych miejscach aż nadmiar xD
Usuń