sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 7 – Część 3 – Roger



"Życie jest jak origami. To sztuka składania. Składania marzeń, pragnień i uczuć w jedną całość."





Lana Del Rey – National Anthem.

~11 października~

Otworzyłem powoli oczy i palcami potarłem o skronie, w których czułem tępy ból. Podniosłem się z łóżka i jęknąłem żałośnie czując, że ból rozniósł się na całą głowę. W ustach poczułem uczucie suchości pomieszane z nieprzyjemnym smakiem. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu kilku kropel wody, ale niestety poległem w tym boju, więc musiałem podnieść swój zgrabny tyłek i ruszyć do kuchni.
Przekroczyłem próg mojego królestwa, przeszedłem przez jasny krótki korytarz i zszedłem dużymi drewnianymi schodami na dół. Jak zwykle nikogo nie było w domu. Świadczyła o tym cisza oraz to, że już dawno zostałbym zbesztany, że paraduję sobie tak jak mnie Pan Bóg stworzył.
W kuchni od razu dosłownie rzuciłem się na lodówkę wyciągnąłem z niej butelkę zimnej wody i natychmiast opróżniłem do połowy jej zawartość. Woda zniwelowała okropne uczucie suchości w ustach a nieciekawy smak powoli znikał. Odstawiłem wodę do lodówki, zamknąłem jej drzwi i przeczesałem swoje ciemne włosy aż się skrzywiłem, gdy poczułem z nich woń dymu tytoniowego wymieszany z innymi mniej lub bardziej odpychającymi zapachami, które mój nos potrafił rozróżnić. Nie pozostało mi nic innego niż wziąć przyjemny prysznic, który zmyje resztki wczorajszej nocy.
Po dwudziestu minutach stałem już całkiem w przyzwoitym stanie przed kuchenką i aktualnie przerzucałem bekon na patelni, by się nie spalił. Moje zdolności kulinarne ograniczały się do minimum, więc to było bardzo możliwe. Tym razem wietrzenie całej kuchni i mycie spalonej patelki mnie ominęło, ponieważ zdjąłem patelkę z ognia w odpowiednim momencie i bekon zajął zaszczytne miejsce obok jajecznicy którą upichciłem sobie wcześniej. Wziąłem talerz wraz z moim ulubionym czarnym kubkiem z różowymi króliczkami Playboya..he prezent na urodziny od taty. W kubku znajdował się czarny napój Bogów, a mianowicie kawa. Jakoś specjalnie za nią nie przepadałem, ale jak przyszło co do czego i czułem się tak fatalnie, jak dziś to bez niej nie byłem w stanie egzystować.
Położyłem swój posiłek na szklanym stoliku w salonie i usiadłem na wygodnej skórzanej kanapie. Sięgnąłem z czystej ciekawości po dzisiejszą gazetę a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech na myśl o naszej kochanej gosposi Ellie - bez niej zapewne zginęlibyśmy.
Zacząłem przeglądać pierwszą stronę gazety, wziąłem widelec i już miałem jeść, ale odebrało mi momentalnie apetyt. Przełknąłem głośno ślinę i przeczytałem kolejny raz nagłówek w gazecie „Czy Vincent Groves ma problemy z agresją.?” Przekląłem pod nosem zagłębiając się w lekturze artykułu który  był mocno przekoloryzowany. Napisali w nim, że, że ten frajer rzucił się na jakiegoś mężczyznę, który obraził moją siostrę a do tego rzeczy wyssane z palca...przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo tego jak bardzo nienawidziłem tego gościa to nie mógł być aż taki zły.
Westchnąłem głośno nabierając powietrza w płuca i powoli je wypuściłem. No tak te cholerne tabloidy są w stanie wymyślić wszystko a Ayli, Aylin, gdyby nie wpakowała się w jakąś aferę nie była by sobą.
Wstałem powoli z kanapy wziąłem talerz i kubek ich zawartość wylądowała w koszu. Gdy znalazłem się w pokoju od razu sięgnąłem po swojego MacBooka wpisałem w wyszukiwarce jego imię oraz nazwisko i...bingo! W wiadomościach wyskoczyło mnóstwo informacji na temat wczorajszego zajścia jak i również zdjęcia oraz filmiki. Na prawdę nie zdziwiłbym się, gdyby cały Nowy York huczał od plotek. Nawet nie przejąłbym się tak bardzo i spłynęło, by to po mnie jak po kaczce, ale niestety w to wszystko była zamieszana moja kochana siostrzyczka, więc nie mogłem, a nawet nie byłem w stanie tego tak zbagatelizować. Westchnąłem ciężko, sięgnąłem po swojego iPhona i od razu wybrałem jej numer, po kilku sygnałach zgłosiła się poczta. No tak czego się mogłem spodziewać. Przekląłem głośno pod nosem i rozłączyłem się, sfrustrowany rzuciłem telefon na łóżko.
Z zamyślenia wyrwał mnie trzask drzwi wejściowych i piskliwy śmiech jakieś kobiety. Podniosłem brwi ze zdziwienia, ponieważ niemożliwe, by moja mama dziś tak wcześnie wróciła od kosmetyczki i spotkania ze swoimi psiapsi. Sięgnąłem po luźną koszulkę i narzuciłem ją na siebie wyszedłem z pokoju zszedłem powoli po schodach usłyszałem jakieś głosy z gabinetu mojego taty, więc ruszyłem tam pewnym krokiem. Gdy wszedłem do środka aż mnie zatkało i momentalnie zasłoniłem oczy dłonią.
– Fuuuuj! – krzyknąłem próbując wymazać ten obraz z głowy obraz mojego wujka Fernando, który był pochylony nad jakąś kobietą, która leżała na biurku mojego ojca i ocierała się biodrami i krocze mojego popieprzonego wujka.
– O jejkuuu Rog co Ty tutaj robisz? – spytał się mnie ten popapraniec zmieszanym głosem, gdy odwrócił się do mnie. Powoli odsunąłem rękę z oczu i omiotłem ich oboje spojrzeniem. Nie wiedziałem czy śmiać czy płakać, gdy teraz przyjrzałem się dokładnie przyjaciółce mojego wujka i aż zrobiło mi się niedobrze. Tlenione blond włosy, ostry makijaż, czarny top podkreślający jej na pewno sztuczny biust, krótka zdecydowanie za krótka spódniczka i czerwone buty na obcasie. Całość komponowała się adekwatnie do gustu Fernanda. Dostrzegłem na jej ręce bransoletkę ze znanego domu publicznego „El Dorado”. No tak i to wszystko wyjaśniało...
– Jak to, co stoję? – odpowiedziałem z goryczą w głosie i dodałem po chwili – Nie przedstawisz mi swojej nowej znajomej? – ostatnie słowo wyrzuciłem z siebie z odrazą. Podszedłem do nich a tleniona blondyna stanęła przed wujkiem i wyciągnęła w moją stronę swoją dłoń.
– Sara strasznie mi miło. – powiedziała kobieta szczerząc się mnie.
– Sara obciągara? – spytałem jej a mój głos ociekał kpiną, założyłem ręce na piersi przeszywając ją wzrokiem a na moich ustach błąkał się delikatny uśmiech tryumfu.
– Rog co Ty sobie wyobrażasz?! – zbeształ mnie wujek czerwony na twarzy pewnie ze złości. No, ale proszę was przyprowadzić do naszego domu taką kobietę. No ludzie bez przesady.
– Przepraszam bardzo, ale kochany wujku to nie ja przyprowadzam sobie do domu panią lekkich obyczajów i nie obłapiam jej na biurku mojego szwagra. – odpowiedziałem patrząc na nich a w moim tonie było słychać odrazę patrząc to na Sarę to na Fernanda.
Na krótką chwilę zawiesiłem wzrok na partnerce mojego wujka i rzuciłem cholernie stary tekstem, ale jakże idealnie pasujący do tej farsy. – A ruchasz się czy trzeba z Tobą chodzić ?
Tleniona, gdy to usłyszała zaczerwieniła się, jak burak, po czym zaczęła otwierać i zamykać usta jak ryba, która próbowała złapać odrobinę powietrza a wujek stał i patrzył na mnie gniewnie, natomiast z jego oczu leciały w moją stronę pioruny.
– Dobra gołąbeczki ja lecę – odwróciłem się do nich tyłem – Tylko nie pobrudźcie śmietanką dokumentów taty, bo będzie zły – rzuciłem na odchodne śmiejąc się głośno.

~

Siedziałem sobie w kuchni i rozmyślałem nad całą sytuacją z Aylin nad kubkiem zimnej już herbaty, gdy usłyszałem na podjeździe auto westchnąłem cicho z nadzieją, że to nie mama, bo, jeśli tak to będę jej musiał pomóc z zakupami i...
– Roger pomóż mi! – usłyszałem głos mamy stojącej w drzwiach wejściowych. No tak nadzieja matką głupich. Wstałem z krzesła podszedłem do niej i odebrałem papierowe jasnobrązowe torby od niej.
– Mamo, po co Ci tego tyle jak dla wojska. – mruknąłem do niej odbierając już trzecią torbę i ruszyłem na oślep do kuchni, ponieważ zasłaniały mi one widok na cokolwiek.
– Noo, czyli dla Ciebie i dla taty. – odpowiedziała z przekąsem zamykając drzwi wejściowe.
– Dziś niestety nie będzie mnie na kolacji. – położyłem torby na blacie – No, chyba że zostanę wiesz zależy co szef kuchni dziś będzie podawał.
– Zupa-krem z brokułów a na drugie spaghetti z krewetkami a uwieńczeniem wieczoru będzie tiramisu z lodami. – mówiła moja rodzicielka cały czas na mnie patrząc z lekkim uśmiechem. Szczupła 39 letnia kobieta, choć na tyle nie wyglądała ciemne kasztanowe włosy spływały jej do łopatek a na ustach zawsze ten pogodny uśmiech. Oczy koloru bezchmurnego nieba odziedziczyłem z Lin po mamie. Cholera, gdyby tak podpowiedzieć kolokwialnie to moja mama była niezłą laską.
– Mamuś cholera nie mogę naprawdę, chociaż bardzo chcę. Jestem umówiony z Callie oraz z Aylin i jej...chłopakiem. – mruknąłem niezadowolony na samą myśl spędzenia, chociażby chwili z tym frajerem.
– A słuchaj Rog – zaczęliśmy wspólnie wypakowywać zakupy – O co chodzi z Aylin i... – nie dokończyła, ponieważ jej przerwałem mówiąc :
– Nie wiem sam. Jakaś chora akcja dziś się wszystkiego dowiem.
– Mam nadzieję, bo wiesz sam jaka jest Aylin. Ciężki orzech do zgryzienia.
– Mami co się dziwić, skoro ma charakter po tacie, oboje lubią pakować się w kłopoty. – spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać. No, ale taka była prawda. Aylin odziedziczyła wszystkie cechy po tacie, a ja po mamie pomijając wygląd oczywiście. Lin jak zaczęła to nigdy nie wiedziała, kiedy skończyć. Była jak tykająca bomba nikt nie wiedział, kiedy i jak wybuchnie, a jeśli chodziło o mnie to wiedziałem, kiedy zbastować. Westchnąłem ciężko chowając ostatnie produkty do lodówki.
– Rog mam prośbę do Ciebie mógłbyś dziś odebrać Delanyę z baletu? – spytała się mnie mama z tonem, nie przyjmującym odmowy.
– Mamooo no dobra. – jęknąłem żałośnie. Nie uśmiechało mi się jechać po nią.
– Dziękuję wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć. – rzekła mama z uśmiechem pokazując szereg białych równych zębów.
– Tak, tak mamo. – mruknąłem sięgając po kluczyki od auta.

~

– Nooo mówię Ci jak mnie ta cała Jessica denerwuje myśli, że jest najlepsza, a nie jest. – fuknęła moja młodsza siostra strasznie oburzona zachowanej swojej koleżanki z blatu.
– To weź podłóż jej nogę złamie sobie coś i po problemie. – mruknąłem rozsiadając się wygodnie w skórzanym kremowym fotelu. Oczywiście, gdy odebrałem siostrę namówiła mnie na lody i muffiny wybraliśmy małą przytulną kawiarnię „Rose”.
– Roogeer no coś Ty nie mogę jej tego zrobić, bo będzie na mnie, bo już nie raz jej powiedziałam coś niemiłego. – spojrzałem na nią z lekkim zdziwieniem chyba wyrastał trzeci pyskaty Richards. No tak nasienie zła w końcu to nie ma się co dziwić.
– Dobra młoda kończ jeść te lody i zmywamy się, bo ja dziś mam ważne spotkanie i muszę się wyszykować. – rzekłem patrząc na Delanyę. Było to zadziwiające jak cholernie była podobna do Aylin, gdy miała dziewięć lat. Proste ciemne włosy duże niebieskie oczy mały zadarty nosek. No kurde cała Lin. Uśmiechnąłem się smutno przypominając sobie najlepszy okres życia, a mianowicie dzieciństwo. Było tak beztrosko - bez problemów, kłótni, trudnych wyborów, nauki. Codziennie gra w piłkę czy zabawa w piaskownicy. W tym momencie poczułem ukłucie w sercu, ukłucie smutku z powodu Delany. Była taka mała a już nie miała dzieciństwa mama i tata strasznie szybko jej zaczęli wbijać na ambicję, zaczęło się od basenu, później balet, nauka gry na skrzypcach jak i nauka śpiewu. Prywatny korepetytor od różnych języków. Zaczęło się wpajanie, że musi być najlepsza. W sumie my też przechodziliśmy ten okres, ale byliśmy znacznie starsi i buntowaliśmy się przeciwko temu a ta słodka istota co mogła zrobić - musiała się podporządkować. No cholera jasna mógłbym powiedzieć, że moi rodzice są wspaniałymi ludzimi, ale w tym temacie przegięli i to ładnie.
Westchnąłem ciężko powoli podnosząc się z fotela wyciągnąłem dłoń w stronę Delany i wspólnie wyszliśmy przed kawiarnię. Chcąc nie chcąc będę musiał porozmawiać z rodzicami, bo to co robią było niezdrowe dla Delany.

~

Niech to szlag, jak zwykle się spóźniają. – mruknąłem zirytowany patrząc na Callie, który miała ten swój piękny uśmiech na twarzy. Mimo poirytowania odwzajemniłem go i spojrzałem na niebo nad nami, które było przyozdobione gwiazdami. Znajdowaliśmy się na dachu restauracji „Diament”. Uwielbiałem to miejsce klasyczne i przyjemne. Szklane ściany i dach, gdzie nie gdzie znajdowały się kwadratowe otoczone ładnymi cegłami piecyki. Były tu również stoliki z ciemnego drewna, krzesełka w tym samym kolorze, dość dużo ciekawych i rozmaitych kwiatów a z głośników płynęła spokojna klasyczna muzyka. Nasz stolik był umieszczony w dość prywatnym miejscu i odgrodzony parawanem, bo jeśli bym sobie zaczął wyrzucać wszystko z Vincentem nie chciałem niepotrzebnych świadków.
W końcu dostrzegłem Lin z, nim...boże nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje niechętnie wstałem z krzesełka biorąc głęboki oddech, na moje usta wypełznął sztuczny uśmiech. Czemu to musiało być takie trudne, czemu moja siostra nie mogła wybrać kogoś innego, ale obiecałem jej coś i obietnicy dotrzymam.
Gdy do nas podeszli podąłem niechętnie dłoń Vincentowi a jego mina na ten gest była bezcenna zdziwienie pomieszane z nieufnością. Siostra usiadła obok mnie łapiąc mnie delikatnie za dłoń i dając soczystego buziaka w usta, spojrzałem jej przelotnie w oczy, w których dostrzegłem latające iskierki szczęścia.
– Spóźniliście się troszkę. – mruknąłem, biorąc kartę i zacząłem jeździć wzrokiem po niej w poszukiwaniu czegoś co zadowoli moje kubki smakowe.
– No wiesz no korki. – mruknęła Lin i wszyscy poszli w moje ślady biorąc menu.
– Nie no rozumiem. – rzekłem patrząc na Vincenta i po chwili na Lin. – A mogę wiedzieć czemu cały Nowy York mówi o Tobie, siostrzyczko? – patrzyłem na nią wyczekująco.
– No nieee cały. – oznajmiła mi Aylin zacięcie studiując kartę dań. – Może połowa.
– Tak na bank połowa. Jeszcze nie dzwonili do Ciebie na wywiad? – patrzyłem na nią dalej
– Roger daj spokój okej? Obiecałeś mi coś. – powiedziała Lin odkładając kartę i spojrzała mi twardo w oczy.
– Pamiętam, że Ci coś obiecałem, więc nie czepiam się jego, tylko Ciebie i będziesz się tłumaczyć przed rodzicami. – oznajmiłem jej patrząc to na nią na Vincenta.
– Ej Roger, to ja nas w to wpakowałem, więc ja to wyjaśnię. – powiedział Vincent zabierając po raz pierwszy głos.
– Ojciec Cię nienawidzi, więc nie wiem, czy to przeżyjesz, ale, skoro to mówisz i wiesz byłoby dobrze, gdybyś jakoś w tabloidach to zatrzymał, bo nie mamy zamiaru mieć kłopotów przez to, że emocje biorą nad Tobą górę. – warknąłem patrząc na niego z wyrzutem. Co on sobie myślał, że przeprosi naszych rodziców podliże się i będzie po sprawie. Aż zrobiło mi się niedobrze na myśl i tej całej aferze, potarłem nasadę nosa i przywołałem kelnera skinieniem głowy.
Gdy złożyliśmy zamówienie atmosfera była tak ciężka, że można ją było ciąć nożem na równiutkie kawałeczki.
Spojrzałem na Callie, która siedziała i milczała, ale mimo tego swoją obecnością sprawiała, że sprawa z Aylin odchodziła gdzieś na drugi plan i liczyły się jej cudowne błękitne oczęta. Ostatnio jakoś mieliśmy mało czasu dla siebie, bo zawsze musiało być „coś”, ale teraz siedziałem naprzeciwko niej z głupkowatym uśmiechem i dziękowałem jej telepatycznie, że tu jest. Uwielbiałem tą dziewczynę, jej sposób bycia, to gdy opowiadała mi i swoich planach na przyszłość przy kubku dobrej zielonej herbaty. Jej optymizm był zaraźliwy a upór i dążenie do celu niesamowity. Podziwiałem ją i szanowałem za wszystko czego mnie nauczyła. Zmieniła mnie, dzięki niej byłem lepszym człowiekiem i wybijałem się ponad ludzką marność.
Gdy nasze zamówienie dotarło zaczęliśmy jeść w ciszy, mimo tego, że moje danie smakowało wspaniale każdy kęs przychodził mi z trudem.Niechęć i zdenerwowanie brało górę, niechęć do Vincenta oczywiście. Trochę żałowałem, że dałem się namówić na ten pomysł z podwójną randką, bo była to dziwna i niezręczna kolacja. Cały czas cisza i zero jakiegoś luzu.
Przed deserem wstałem od stolika i zaprosiłem Callie do tańca, by trochę odetchnąć na całe szczęście z chęcią się zgodziła. Weszliśmy na średniej wielkości parkiet umieszczony pośrodku całego dachu. Stanęliśmy naprzeciw siebie położyłem jej dłonie na biodra i zaczęliśmy się poruszać w rytm spokojnej muzyki.
– Długo tak jeszcze będzie? – spytała się mnie jasnowłosa.
– Ale jak? – zerknąłem w jej oczy i pocałowałem czule, ale krótko.
– Roger zacznij się do niego odzywać nie wiem zagadaj coś o jakimś sporcie czy samochodach. – delikatnie zakręciłem ją.
– No tak, ale wiesz Lin mogłaby zacząć jakąś konwersację z Tobą. – odmruknąłem cicho.
– No mogłaby, wiesz jesteśmy w tym samym położeniu co wy. Wrogowie siedzący obok ich miłości.
– Czy Ty mnie nazwałaś swoją miłością? – spytałem ją lekko zszokowany tym wyznaniem.
– Oj może tak, może nie. – oznajmiła mi jasnowłosa z delikatnym uśmiechem i złożyła na moich wargach delikatny pocałunek. Odwzajemniłem pieszczotę pomrukując jej cicho w usta. Objąłem ją mocno w talii a ona zarzuciła dłonie na moje ramiona. Sprawnie wsunąłem język w jej usta. Już miałem pieścić jej język, gdy nagle zadzwonił mi telefon. Jęknąłem żałośnie w duchu i powoli oderwaliśmy się od siebie łapiąc powietrze cmoknąłem ją jeszcze w policzek, nim odebrałem.
– Haloo? – rzuciłem do telefonu zastanawiając się co chciał ode mnie tata.
– Roger do domu, natychmiast! – krzyknął i rozłączył się. Przekląłem cicho pod nosem i ucałowałem Callie w czoło – Musimy wracać. – złapałem ją za dłoń i ruszyliśmy do stolika, gdy szliśmy Vincent i Lin wyszli nam naprzeciw.
– Dzwonił do Ciebie tata? – zapytała mnie siostra.
– Tak, a do Ciebie mama? – wspólnie podeszliśmy do kelnerki i zapłaciłem za wszystko.
– Tak i powiedziała, że mam natychmiast wracać do domu.
– Cholera musi być coś nie tak. – mruknąłem, gdy wszyscy weszliśmy do windy i nacisnąłem odpowiednie piętro.

~
Pół godziny później po tym jak odstawiłem Callie do domu a Lin podjechała z Vincentem wyszedłem z auta i wziąłem duży haust świeżego powietrza. Po chwili podjechało auto Vincenta i opuściła go Lin. Wspólnie ruszyliśmy do drzwi wejściowych powoli weszliśmy do środka i już leciały jakieś przekleństwa i wyrzucanie sobie wszystkiego.
– Ty świnio, jak mogłeś?! – krzyczała zapewne mama.
– Ojj moja kochana Elisabeth nie byłaś lepsza ! – wrzasnął tata.
– Jak śmiesz?!– i w tym momencie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Razem z siostrą spojrzeliśmy po sobie przestraszeni i ruszyliśmy do salonu skąd pochodziły krzyki i wrzaski.
– Oddałam Ci najlepsze lata mojego życia a Ty mnie zdradzałeś z tymi lafiryndami! – wrzeszczała mama. Stanęliśmy w progu salonu i przyglądaliśmy się rodzicom, którzy kłócili się zawzięcie jak rozjuszone psy.
– Tak ?! Dzięki mnie masz wszystko czego chcesz od kosmetyków po jachty i, kto mógłby spełnić Twoje fanaberie, bo wątpię, że tamten, którego miałaś na boku byłby w stanie! – wyrzucił jej tata grożąc palcem.
– Mamo... – szepnęła cicho Lin ze łzami w oczach.
– Tato.... – zawtórowałem jej, ale bez łez.
Spojrzeli na nas jak, by zobaczyli co najmniej ufo i od razu zamilkli.
– Co się stało? – spytała cicho Aylin. Zerknęli to na siebie to nas i oboje równocześnie oznajmili nam zmieszanym głosem :
– Rozwodzimy się.



2 komentarze:

  1. Wszystko fajnie i w ogóle, ale przecinków brak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brak, a w niektórych miejscach aż nadmiar xD

      Usuń