"Najłatwiej wykorzystać tego, kto ufa.
Bo dobre serce jest ślepe na ludzkie wady"
Bo dobre serce jest ślepe na ludzkie wady"
~2 września~
Zaparkowałam
z piskiem opon swoim czarnym Mercedesem SLR na eleganckim parkingu
przed internatem. Trzypiętrowy budynek zbudowano z białej cegły i
brudnożółtej dachówki, a w ścianach zamontowano wysokie okna z
jasnymi framugami. Widać było, że dbali o niego jak na elitarną
szkołę przystało. Wyłączyłam silnik i przez chwilę patrzyłam
zaciekawiona na pierwszaków, którzy wraz z rodzicami szli w stronę
budynku, w którym mieli spędzić ten rok szkolny. Wyszłam z auta i
chwyciłam swoją czarną torebkę. Czarne obcasy stukały miarowy
rytm, a mój uśmiech poszerzał się tym bardziej, im bliżej byłam
internatu. Przy wejściu zobaczyłam moją przyjaciółkę –
Miriam. Była to wysoka blondynka z olbrzymim biustem, którego
zazdrościło jej większość dziewczyn, w tym oczywiście i ja. Nie
to, że się skarżę, mój był okej, ale przyznajmy faceci to
lubią.
– Jejku
jak ja się za tobą stęskniłam Aylin! – wykrzyczała ściskając
mnie z siłą boa.
– Przepraszam
kochanie, ale w Miami zgubiłam gdzieś telefon i musiałam kupić
nowy. – wygrzebałam Iphona z torebki i zamachałam jej nim przed
twarzą. Chwyciła go łapczywie w dłonie i zaczęła oglądać ze
wszystkich stron, zadając mi przy tym pytania o wakacje. W połowie
zdania przerwałam jej.
– Są
chłopcy? – spojrzała na mnie podejrzliwie potakując głową. –
To dobrze. Ktoś musi mi przynieść rzeczy z samochodu. – odparłam
wchodząc schodami na pierwsze piętro. Rozejrzałam się ciekawa czy
podczas wakacji coś się zmieniło, ale oprócz paru starych obrazów
powieszonych na wysokich, ciemnych ścianach wszystko pozostało
takie samo. Rozczarowana razem z przyjaciółką weszłyśmy do
pokoju 317. Miriam podeszła do swojego łóżka, wokół którego
stało pełno toreb i walizek. Jak szło się domyślić była
jeszcze nierozpakowana. Miałyśmy we dwie dość spory pokój, który
zawdzięczałyśmy naszym rodzicom. Cóż jak widać pieniądze grają
tutaj dużą rolę. Szafa mogąca pomieścić słonia stała tuż
obok drzwi. Zaraz na prawo od nich znajdowały się dwa drewniane
biurka, natomiast naprzeciwko wejścia były ustawione dwa łóżka
zaraz pod dużymi oknami.
– Kiedy
przyjedzie Roger? – spytała niby od niechcenia, ale widziałam, że
pod tym kryje się coś więcej. Roger był moim bratem bliźniakiem.
To on był starszy mimo różnicy dwóch minut. I przy każdej
ważniejszej decyzji musiał mi o tym przypominać.
– Wieczorem
jak przyjedzie od dziewczyny. – powiedziałam wyglądając przez
okno. Widok też się nie zmienił, czułam jakby czas tutaj stanął
w miejscu. Drzewa zasłaniały odrobinę widok szkolnego boiska, ale
za to można było zobaczyć każdego wymykającego się mieszkańca
internatu.
– Szkoda.
– usłyszałam. Przymknęłam na chwilę oczy próbując tego nie
komentować. Wiedziałam, że on jej się podoba, ale ja w tym
kierunku nie zamierzałam nic robić. Jego sprawa z kim się spotyka.
Ja nie chcę się w to mieszać.
– Dobra,
koniec marzeń. Rusz tyłek i szukamy ofiar, które przyniosą mi te
torby. – rzuciłam otwierając drzwi. Poszłyśmy do pokoju
dziennego. To w nim odbywały się wszystkie ważne spotkania i apele
związane z życiem internatu. Usiadłyśmy sobie na jasnej skórzanej
sofie, obgadując przechodzących. Pierwszaki rzucały nam ciekawe
spojrzenia, a starsi, którzy wiedzieli już kim jestem odwracali
wzrok, na co my wybuchałyśmy tubalnym śmiechem.
– Markus!
– krzyknęłam zauważając znajomą twarz. Podszedł do nas z
dłońmi w kieszeniach. Był on zawodnikiem drużyny pływackiej.
– Siemanko!
Co słychać? – puścił oczko na co ja tylko się uśmiechnęłam.
– Potrzeba
mi kogoś, kto mi pomoże z bagażami. – spojrzałam na niego
znacząco.
– Eee.
Wiesz, mam trochę pracy jeszcze na dzisiaj i... – rzucił szybko.
– Maaarkus.
– zaczęłam z udawanym rozczarowaniem w głosie. – Mi chcesz
odmówić? Mi? – oparłam się łokciami o kolana odsłaniając
biust. Jego spojrzenie automatycznie tam powędrowało.
– A
wiesz? Chyba jednak znajdę chwilę. – rzucił w końcu, gdy
odwrócił wzrok. Wstałam i wygrzebałam kluczyki z kieszeni
czarnych obcisłych jeansów po czym mu je podałam.
– No
to czekam. – westchnął i ruszył do wyjścia.
– Ależ
on typowy. Ale za to jest jak za starych lat Lin. – powiedziała
blondynka pisząc esa.
– No
a jak kochanie.
Cholernie krótkie, ale już ją lubię. Umie dziewczyna się w życiu ustawić, wie że czasami trzeba użyć kija, a innym razem marchewki.
OdpowiedzUsuńPostać super, ale część pozostawia wiele do życzenia - po pierwsze za krótka i o niczym konkretnym nie mówi, po drugie napisana kiepskim stylem, ciężkim... a właściwie zbyt prostym piórem.
Jak masz tyle zastrzeżeń, to nie czytaj tego.
UsuńJeju jeju, bez fajtów tylko ;)
Usuń