sobota, 18 października 2014

Rozdział 1 – Część 1 – Amanda


"Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią."






~1 września~

Dochodziła 22. Stałam spokojnie pośrodku mostu Brooklińskiego i pochłaniałam widok pięknego Manhattanu, od strony wspaniale oświetlonego mostu Manhattańskiego. Te wszystkie wysokie wieżowce świecące tysiącami zapalonych w oknach lampek, które odbijają się w wodach rzeki Hudson, czarne niebo i względna cisza kojarzyły mi się niezwykle dobrze. Spojrzałam w prawo. Brooklyn był swego rodzaju przeciwieństwem najbogatszej dzielnicy. Skąpany w mroku i niedający żadnych znaków jakiegokolwiek życia zdawał się być wrogo nastawiony i niedostępny dla każdego, kto chciałby się tam wybrać.
Mam nadzieję, że długo nie kazałem czekać? spytał ktoś podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się lekko. Nie bez powodu bowiem wybrałam się o tak późnej godzinie tak daleko od domu.
Nawet jeśli, to nie mam Ci tego za złe. – rzuciłam spokojnie, kiedy chłopak stanął obok opierając się o barierkę. Nie miałabym mu za złe, a wręcz przeciwnie. Mogłabym dzięki temu dłużej rozkoszować się tym przyjemnym wiatrem, chłodnym powietrzem i ukochanym widokiem.
Co? Jutro koniec wolności? zerknęłam na niego. Jego jasnobrązowe włosy opadały mu lekko na czoło, a niebieskie oczy, choć teraz słabo widoczne mieniły się co jakiś czas na różne kolory, odbijając światła tętniącego życiem miasta. Szeroki uśmiech jakim mnie uraczył pięknie wkomponowywał się w jego całokształt.
Żebyś wiedział...Znowu pojawi się banda nowych dzieciaków, którym zależy tylko na wpasowaniu się w towarzystwo... – pokiwałam z niedowierzaniem głową.
Może nie będzie tak źle, myśl bardziej o pozytywach.
Ehh, łatwo Ci mówić. – powiedziałam wyciągając ręce przed siebie i kładąc na nich głowę.
Nie wypinaj się tak, bo jeszcze ktoś skorzysta z okazji. – powiedział powstrzymując śmiech. Ja tylko spojrzałam przed siebie. On zawsze potrafi wprawić mnie w dobry nastrój.
Noah? – rzuciłam po krótkiej ciszy.
Hm?
Jak tam mama? – spytałam ostrożnie. Chłopak zawahał się na chwilę.
Lepiej. Była wczoraj u lekarza. Powiedział, że rak ustępuje. – ucieszyłam się. Matka Noah od jakiegoś czasu zmaga się z rakiem żołądka, a ja w miarę możliwości staram się ją wspomóc finansowo.
A jak tam nowa praca? Podoba się?
Mówisz o fotomodelingu? – kiwnęłam twierdząco głową. – Nie jest to może mój szczyt marzeń, ale przynajmniej dobrze płacą.
Macie jakieś oszczędności? – zerknęłam na niego.
Tak...nie musisz się martwić. – rzucił niepewnie.
Na pewno? Nie brzmisz zbyt przekonująco.
Tak, na pewno.
Bo...jeśli chcesz... – zaczęłam wyjmując grubą kopertę spod płaszcza. – ...to mam tu dla Ciebie trochę pieniędzy. – Noah spojrzał na przedmiot trzymany przeze mnie w prawej ręce.
Schowaj to proszę. – szepnął szybko.
Ale dlaczego? Przecież wiesz, że dla mnie to nic, a dla was...
Nic? Dla Ciebie to rzeczywiście jest nic. Nie, przepraszam. Dla twoich dzianych rodziców. – rzucił gniewnie odwracając się i szybkim krokiem zaczął kierować się w stronę Brooklynu.
Noah! krzyknęłam, jednak nie uzyskałam żadnej odpowiedzi.
No jasne, wiedziałam. szepnęłam. Mogłam się spodziewać takiej reakcji. Schowałam pakunek z powrotem pod płaszcz, włożyłam ręce do kieszeni, po czym skierowałam się w przeciwnym kierunku – na Manhattan.

~ 2 września~

Kiedy wchodziłam do szkoły starałam się by nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Oczywiście nie dało się uniknąć ciekawskich spojrzeń, ale na szczęście udało mi się przejść bez żadnej zaczepki. W sumie to nie takie dziwne. Mimo iż wszyscy wiedzą, że Elita wzięła mnie pod swoje skrzydła, to niezwracają na mnie uwagi, a jedynie podczas bliższego kontaktu okazują mi respekt. Z jej członkami znam się od około pięciu lat. Kiedy szłam do gimnazjum matka wraz z ojczymem stwierdzili, że muszę się przenieść z Pittsburgh'a do Nowego Jorku, bo w „zwykłej” szkole źle na mnie patrzyli. I tak trafiłam do obcego miasta, gdzie nikogo nie znałam i równie nieznanej mi Royal King Academy – szkoły dla bogatej młodzieży, w której to uczniowie, a nie nauczyciele sprawują władze.
Podeszłam do swojej szafki. Otworzyłam ją i odłożyłam płaszcz i buty. Chyba jako jedna z nielicznych tu osób stosuję się do tych zasad. Spojrzałam na plan lekcji doczepiony do drzwiczek.
Matematyka, biologia, biologia, chemia, przerwa, sztuka, angielski, angielski, angielski. – powiedziałam do siebie na jednym wdechu. – Świetnie... – podsumowałam niezadowolona. Wyjęłam potrzebne podręczniki, po czym skierowałam się do sali. Obok drzwi do niej znajdowała się już większość moich dawno niewidzianych rówieśników. Nim zdążyłam do nich podejść usłyszałam nagły przeraźliwy pisk, po czym poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu i mocno ściska.
C–Callie udusisz mnie. – powiedziałam nie mogąc złapać oddechu. Uścisk w jednej sekundzie zniknął, a przede mną pojawiła się dość wysoka, bardzo ładna ścięta na krótko blondynka.
Cześć Amy! – rzuciła radośnie. Kiedy ją zobaczyłam od razu zwróciłam uwagę na jej strój. Ubrana była w jasną sukienkę z różowym kwiatowym motywem natomiast jako buty wybrała pasujące do całości biało–różowe sandały na platformach.
Coś się tak odstrzeliła? – spytałam zadziornie. Callie była moją przyjaciółką od drugiej klasy gimnazjum, kiedy to przeniosła się do naszej szkoły aż z Miami. Wiedziałam więc, że za tymi ubraniami coś się kryje.
No bo... – zaczęła niepewnie. – Pod koniec wakacji poznałam takiego jednego... – zauważyłam, że na jej policzkach zaczął pojawiać się rumieniec.
Ah tak? – rzuciłam uśmiechając się arogancko. Dziewczyna przyglądała mi się, a z każdą sekundą zdawała się być coraz bardziej przerażona tym co mogę powiedzieć. – Więc, życzę szczęścia! – powiedziałam zmieniając wyraz twarzy na bardziej miły. Callie wypuściła powietrze z płuc. – Ale. – dodałam niespodziewanie. – Najpierw muszę poznać tego kto ma zabrać czas tak ważnej dla mnie osoby. – rzuciłam, po czym obie zaczęłyśmy się śmiać. Wtem dobiegł nas dźwięk dzwonka. Spostrzegłam, jak do klasy wchodzi Aylin i Roger, jednak nie zdążyłam się już z nimi przywitać.

~

Kiedy wróciłam z mojego wieczornego rytualnego wręcz spaceru do mieszkania od razu skierowałam się do salonu. Podłużne pomieszczenie urządzone zostało w klasycznym stylu. Na prawo od wejścia znajdowały się drewniane spiralne schody, a po lewej, zaraz pod ścianą ustawiona była drewniana kanapa z zielonym obiciem, takiż sam fotel oraz elegancki niski stolik. Wiele młodych osób, gdyby zapytać je kto tu mieszka zapewne odpowiedziałoby, że jakaś starsza pani, jednak ja wprost uwielbiam ten salon, jak i całe to mieszkanie. W szczególności jednak lubię regał na książki ciągnący się przez całą przeciwległą do wejścia ścianę, którego księgozbioru nie znałam jeszcze nawet w połowie, pomimo tego, że uwielbiam czytać. Powiesiłam plecak na wieszaku, po czym położyłam się na kanapie. Podsumowując pierwszy dzień, muszę stwierdzić, że był stosunkowo spokojny. Żadnych zatargów z pierwszakami, czy innych niespodzianej. Jedyne czego żałuję to to, że nie spotkałam żadnego z moich „podopiecznych”. Spokojnie wyjęłam telefon i wyszukałam numer jednego z nich. Po paru sygnałach usłyszałam głos.
Cześć.
Hej Michael. Byłeś dziś w szkole? – spytałam.
Chyba żartujesz! – powiedział chłopak wyraźnie rozśmieszony.
Tak też myślałam. Ale reszty też nie było? Nawet Herberta?
Nie no, Herbi pewnie był. Jeśli Arata raczył się pojawić.
Taaa, a ty znowu swoje. – rzuciłam smętnie, kreśląc ręką jakieś szlaczki w powietrzu.
No co? Papużki nierozłączki i tyle. Wiecznie wszędzie razem. Jeszcze chwila, a zaczną do kibla razem chodzić! – burknął. – A tak zmieniając temat. Wiesz, że cię kochaaam?
Czego potrzebujesz?
Nooo. Zielone mi się skończyło.
Jasne. Dam ci znać jak dostanę.
Jesteś najlepsza! – krzyknął tak, że aż musiałam odsunąć telefon.
No wybacz, muszę dbać o swoich kurierów. odparłam już bardziej entuzjastycznie. Rozmawialiśmy jeszcze jakieś 10 minut, ale niestety Michael musiał się zbierać na spotkanie z Larrym. Odłożyłam telefon na stoli po czym na powrót się położyłam i spojrzałam w sufit. Kiedy tak leżałam i rozkoszowałam się ciszą dostałam SMS'a z zaproszeniem na imprezę od tych że mend, z którymi nie udało mi się wcześniej przywitać w szkole.
Idziecie do Paradise co? powiedziałam do siebie, po czym spojrzałam na Henrego. Szary duży już kot rasy rosyjski niebieski spoczywał zaraz obok mnie owinięty lekko w czerwony kocyk oddychając cicho. Kiedy go pogłaskałam ten nawet nie drgnął, a jedynie zaczął mruczeć.
Zostaniesz sam w nocy skarbie? – rzuciłam ni to do kocura, ni w powietrze. – Ehhh...Przecież jasne, że zostaniesz.
"To zależy kto będzie. Impreza zamknięta?" napisałam.
Może być ciekawie...







____________________________________

Wbrew pozorom to nie ma być romans bogata dziewczyna - biedny chłopak ;)

5 komentarzy:

  1. Przeglądam od kilku dni różne blogi z opowiadaniami i w końcu natrafiłam na Twój... Masz talent i opowiadanie strasznie mnie wciągnęło. Co prawda dopiero zaczęłam je czytać, ale zamierzam dokończyć. Takie miłe, lekkie opowiadanie... W sam raz na deszczowe wieczory.
    .
    W wolnej chwili zapraszam do mnie.
    http://liniazyciaopowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja talentu jak na razie nie dostrzegam, ale też nie widzę jego braku. Jest takie... przyziemne, raczej pospolite, krótko mówiąc dupy nie urywa, ale może się rozkręci.
      Nie rozumiem dlaczego Amanda handluje, przecież ma bogatych rodziców. Robi to dla funu, popularności, by mieć więcej przyjaciół? Szkoda, że handluje, bo gdyby nie to mogłabym ją polubić. Na początku części wydaje się taka rozsądna, normalna, taka do lubienia, teraz pokazuje, że nie ma jednak wrażliwości w sobie za grosz, a tylko udawała ją przed biedniejszym kolegą, bo jej się podoba i pewnie chce go zaliczyć. Z drugiej strony może przy nim była naprawdę sobą, a przy reszcie udaje. W końcu może być wpływowa.

      Usuń
    2. Jeżeli chodzi o opisy, dialogi itp. To widać talent tylko niezbyt rozwinięty. Natomiast jeżeli chodzi o pomysł, bohaterów to jak na razie nie jest jakieś idealne, ale teraz mi trudno wgl stwierdzić. Chociarz fabuła wydaje się być marna to tekst jest napisany lekko i przejżyście co jest ogromnym plusem.

      Co do reszty twojej wypowiedzi to jebłam. Serio przeczytałaś jeden rozdział i już takie wnioski strzelasz?

      Usuń
    3. Powiem tyle. Teoretycznie każda z nas ma wymyślona jakąś dalszą fabułę, jednak kiedy przychodzi do połączenia ich, to niektóre rzeczy nie idą po naszej myśli. Stąd wiele niedociągnięć. Patrząc przez pryzmat napisanych rozdziałów mogę stwierdzić, że będzie jeszcze sporo większych i mniejszych wpadek, ponieważ piszemy to na bieżąco i często musimy niespodziewanie zmienić niektóre wątki. Dużo rzeczy wyjaśni się w przyszłości, ale tak jak pomyślałyśmy jakiś czas temu z Carmelkiem, trzeba by było uporządkować wszystkie informacje i napisać to jeszcze raz, żeby wyszło coś fajnego i przejrzystego.

      Co do wypowiedzi Sandry. Na samym początku naprawdę nie wiedziałam jak potoczy się wątek narkotyków. Miałam go wymyślonego do pewnego momentu, ale nie pomyślałam jak pociągnę go dalej. Teraz mam na to pomysł, ale widzę, że trochę źle przedstawiłam to, co jest do tej pory. A co do Noah. Jego wątek również nieco popsułam. Zaznaczyłam obecność jego osoby na samym początku, po czym nagle zniknął przysłonięty przez inne postacie i wątki. Nie znaczy to jednak, że nie będzie go już w ogóle.

      Krótko mówiąc. Ciężko jest wymyślać spójną i w miarę bez błędną fabułę pisząc opowiadanie na bieżąco, a co dopiero w trzy osoby ;)

      Usuń
  2. Piszemy opowiadanie we trzy tak jakby co ;) Ale dziękuję w imieniu swoim i dziewczyn. Wiele dla nas znaczą pozytywne opinie ^^

    OdpowiedzUsuń