"Nie ma gorszego zła od pięknych słów, które kłamią."
~1 września~
Dochodziła
22. Stałam spokojnie pośrodku mostu Brooklińskiego i pochłaniałam
widok pięknego Manhattanu, od strony wspaniale oświetlonego mostu
Manhattańskiego. Te wszystkie wysokie wieżowce świecące tysiącami
zapalonych w oknach lampek, które odbijają się w wodach rzeki
Hudson, czarne niebo i względna cisza kojarzyły mi się niezwykle
dobrze. Spojrzałam w prawo. Brooklyn był swego rodzaju
przeciwieństwem najbogatszej dzielnicy. Skąpany w mroku i niedający
żadnych znaków jakiegokolwiek życia zdawał się być wrogo
nastawiony i niedostępny dla każdego, kto chciałby się tam
wybrać.
– Mam
nadzieję, że długo nie kazałem czekać? –
spytał ktoś podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się lekko. Nie
bez powodu bowiem wybrałam się o tak późnej godzinie tak daleko
od domu.
– Nawet
jeśli, to nie mam Ci tego za złe. – rzuciłam spokojnie, kiedy
chłopak stanął obok opierając się o barierkę. Nie miałabym mu
za złe, a wręcz przeciwnie. Mogłabym dzięki temu dłużej
rozkoszować się tym przyjemnym wiatrem, chłodnym powietrzem i
ukochanym widokiem.
– Co?
Jutro koniec wolności? –
zerknęłam na niego. Jego jasnobrązowe włosy opadały mu lekko na
czoło, a niebieskie oczy, choć teraz słabo widoczne mieniły się
co jakiś czas na różne kolory, odbijając światła tętniącego
życiem miasta. Szeroki uśmiech jakim mnie uraczył pięknie
wkomponowywał się w jego całokształt.
– Żebyś
wiedział...Znowu pojawi się banda nowych dzieciaków, którym
zależy tylko na wpasowaniu się w towarzystwo... – pokiwałam z
niedowierzaniem głową.
– Może
nie będzie tak źle, myśl bardziej o pozytywach.
– Ehh,
łatwo Ci mówić. – powiedziałam wyciągając ręce przed siebie
i kładąc na nich głowę.
– Nie
wypinaj się tak, bo jeszcze ktoś skorzysta z okazji. – powiedział
powstrzymując śmiech. Ja tylko spojrzałam przed siebie. On zawsze
potrafi wprawić mnie w dobry nastrój.
– Noah?
– rzuciłam po krótkiej ciszy.
– Hm?
– Jak
tam mama? – spytałam ostrożnie. Chłopak zawahał się na chwilę.
– Lepiej.
Była wczoraj u lekarza. Powiedział, że rak ustępuje. –
ucieszyłam się. Matka Noah od jakiegoś czasu zmaga się z rakiem
żołądka, a ja w miarę możliwości staram się ją wspomóc
finansowo.
– A
jak tam nowa praca? Podoba się?
– Mówisz
o fotomodelingu? – kiwnęłam twierdząco głową. – Nie jest to
może mój szczyt marzeń, ale przynajmniej dobrze płacą.
– Macie
jakieś oszczędności? – zerknęłam na niego.
– Tak...nie
musisz się martwić. – rzucił niepewnie.
– Na
pewno? Nie brzmisz zbyt przekonująco.
– Tak,
na pewno.
– Bo...jeśli
chcesz... – zaczęłam wyjmując grubą kopertę spod płaszcza. –
...to mam tu dla Ciebie trochę pieniędzy. – Noah spojrzał na
przedmiot trzymany przeze mnie w prawej ręce.
– Schowaj
to proszę. – szepnął szybko.
– Ale
dlaczego? Przecież wiesz, że dla mnie to nic, a dla was...
– Nic?
Dla Ciebie to rzeczywiście jest nic. Nie, przepraszam. Dla twoich
dzianych rodziców. – rzucił gniewnie odwracając się i szybkim
krokiem zaczął kierować się w stronę Brooklynu.
– Noah!
– krzyknęłam, jednak nie
uzyskałam żadnej odpowiedzi.
– No
jasne, wiedziałam. – szepnęłam.
Mogłam się spodziewać takiej reakcji. Schowałam pakunek z
powrotem pod płaszcz, włożyłam ręce do kieszeni, po czym
skierowałam się w przeciwnym kierunku – na Manhattan.
~
2 września~
Kiedy
wchodziłam do szkoły starałam się by nikt nie zwrócił na mnie
uwagi. Oczywiście nie dało się uniknąć ciekawskich spojrzeń,
ale na szczęście udało mi się przejść bez żadnej zaczepki. W
sumie to nie takie dziwne. Mimo iż wszyscy wiedzą, że Elita wzięła
mnie pod swoje skrzydła, to niezwracają na mnie uwagi, a jedynie
podczas bliższego kontaktu okazują mi respekt. Z jej członkami
znam się od około pięciu lat. Kiedy szłam do gimnazjum matka wraz
z ojczymem stwierdzili, że muszę się przenieść z Pittsburgh'a do
Nowego Jorku, bo w „zwykłej” szkole źle na mnie patrzyli. I tak
trafiłam do obcego miasta, gdzie nikogo nie znałam i równie
nieznanej mi Royal King Academy – szkoły dla bogatej młodzieży,
w której to uczniowie, a nie nauczyciele sprawują władze.
Podeszłam
do swojej szafki. Otworzyłam ją i odłożyłam płaszcz i buty.
Chyba jako jedna z nielicznych tu osób stosuję się do tych zasad.
Spojrzałam na plan lekcji doczepiony do drzwiczek.
– Matematyka,
biologia, biologia, chemia, przerwa, sztuka, angielski, angielski,
angielski. – powiedziałam do siebie na jednym wdechu. –
Świetnie... – podsumowałam niezadowolona. Wyjęłam potrzebne
podręczniki, po czym skierowałam się do sali. Obok drzwi do niej
znajdowała się już większość moich dawno niewidzianych
rówieśników. Nim zdążyłam do nich podejść usłyszałam nagły
przeraźliwy pisk, po czym poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu
i mocno ściska.
– C–Callie
udusisz mnie. – powiedziałam nie mogąc złapać oddechu. Uścisk
w jednej sekundzie zniknął, a przede mną pojawiła się dość
wysoka, bardzo ładna ścięta na krótko blondynka.
– Cześć
Amy! – rzuciła radośnie. Kiedy ją zobaczyłam od razu zwróciłam
uwagę na jej strój. Ubrana była w jasną sukienkę z różowym
kwiatowym motywem natomiast jako buty wybrała pasujące do całości
biało–różowe sandały na platformach.
– Coś
się tak odstrzeliła? – spytałam zadziornie. Callie była moją
przyjaciółką od drugiej klasy gimnazjum, kiedy to przeniosła się
do naszej szkoły aż z Miami. Wiedziałam więc, że za tymi
ubraniami coś się kryje.
– No
bo... – zaczęła niepewnie. – Pod koniec wakacji poznałam
takiego jednego... – zauważyłam, że na jej policzkach zaczął
pojawiać się rumieniec.
– Ah
tak? – rzuciłam uśmiechając się arogancko. Dziewczyna
przyglądała mi się, a z każdą sekundą zdawała się być coraz
bardziej przerażona tym co mogę powiedzieć. – Więc, życzę
szczęścia! – powiedziałam zmieniając wyraz twarzy na bardziej
miły. Callie wypuściła powietrze z płuc. – Ale. – dodałam
niespodziewanie. – Najpierw muszę poznać tego kto ma zabrać czas
tak ważnej dla mnie osoby. – rzuciłam, po czym obie zaczęłyśmy
się śmiać. Wtem dobiegł nas dźwięk dzwonka. Spostrzegłam, jak
do klasy wchodzi Aylin i Roger, jednak nie zdążyłam się już z
nimi przywitać.
~
Kiedy
wróciłam z mojego wieczornego rytualnego wręcz spaceru do
mieszkania od razu skierowałam się do salonu. Podłużne
pomieszczenie urządzone zostało w klasycznym stylu. Na prawo od
wejścia znajdowały się drewniane spiralne schody, a po lewej,
zaraz pod ścianą ustawiona była drewniana kanapa z zielonym
obiciem, takiż sam fotel oraz elegancki niski stolik. Wiele młodych
osób, gdyby zapytać je kto tu mieszka zapewne odpowiedziałoby, że
jakaś starsza pani, jednak ja wprost uwielbiam ten salon, jak i całe
to mieszkanie. W szczególności jednak lubię regał na książki
ciągnący się przez całą przeciwległą do wejścia ścianę,
którego księgozbioru nie znałam jeszcze nawet w połowie, pomimo
tego, że uwielbiam czytać. Powiesiłam plecak na wieszaku, po czym
położyłam się na kanapie. Podsumowując pierwszy dzień, muszę
stwierdzić, że był stosunkowo spokojny. Żadnych zatargów z
pierwszakami, czy innych niespodzianej. Jedyne czego żałuję to to,
że nie spotkałam żadnego z moich „podopiecznych”. Spokojnie
wyjęłam telefon i wyszukałam numer jednego z nich. Po paru
sygnałach usłyszałam głos.
– Cześć.
– Hej
Michael. Byłeś dziś w szkole? – spytałam.
– Chyba
żartujesz! – powiedział chłopak wyraźnie rozśmieszony.
– Tak
też myślałam. Ale reszty też nie było? Nawet Herberta?
– Nie
no, Herbi pewnie był. Jeśli Arata raczył się pojawić.
– Taaa,
a ty znowu swoje. – rzuciłam smętnie, kreśląc ręką jakieś
szlaczki w powietrzu.
– No
co? Papużki nierozłączki i tyle. Wiecznie wszędzie razem. Jeszcze
chwila, a zaczną do kibla razem chodzić! – burknął. – A tak
zmieniając temat. Wiesz, że cię kochaaam?
– Czego
potrzebujesz?
– Nooo.
Zielone mi się skończyło.
– Jasne.
Dam ci znać jak dostanę.
– Jesteś
najlepsza! – krzyknął tak, że aż musiałam odsunąć telefon.
– No
wybacz, muszę dbać o swoich kurierów. –
odparłam już bardziej entuzjastycznie. Rozmawialiśmy jeszcze
jakieś 10 minut, ale niestety Michael musiał się zbierać na
spotkanie z Larrym. Odłożyłam telefon na stoli po czym na powrót
się położyłam i spojrzałam w sufit. Kiedy tak leżałam i
rozkoszowałam się ciszą dostałam SMS'a z zaproszeniem na imprezę
od tych że mend, z którymi nie udało mi się wcześniej przywitać
w szkole.
– Idziecie
do Paradise co? –
powiedziałam do siebie, po czym spojrzałam na Henrego. Szary duży
już kot rasy rosyjski niebieski spoczywał zaraz obok mnie owinięty
lekko w czerwony kocyk oddychając cicho. Kiedy go pogłaskałam ten
nawet nie drgnął, a jedynie zaczął mruczeć.
– Zostaniesz
sam w nocy skarbie? – rzuciłam ni to do kocura, ni w powietrze. –
Ehhh...Przecież jasne, że zostaniesz.
"To
zależy kto będzie. Impreza zamknięta?" napisałam.
– Może
być ciekawie...
____________________________________
Wbrew pozorom to nie ma być romans bogata dziewczyna - biedny chłopak ;)
Przeglądam od kilku dni różne blogi z opowiadaniami i w końcu natrafiłam na Twój... Masz talent i opowiadanie strasznie mnie wciągnęło. Co prawda dopiero zaczęłam je czytać, ale zamierzam dokończyć. Takie miłe, lekkie opowiadanie... W sam raz na deszczowe wieczory.
OdpowiedzUsuń.
W wolnej chwili zapraszam do mnie.
http://liniazyciaopowiadania.blogspot.com/
Ja talentu jak na razie nie dostrzegam, ale też nie widzę jego braku. Jest takie... przyziemne, raczej pospolite, krótko mówiąc dupy nie urywa, ale może się rozkręci.
UsuńNie rozumiem dlaczego Amanda handluje, przecież ma bogatych rodziców. Robi to dla funu, popularności, by mieć więcej przyjaciół? Szkoda, że handluje, bo gdyby nie to mogłabym ją polubić. Na początku części wydaje się taka rozsądna, normalna, taka do lubienia, teraz pokazuje, że nie ma jednak wrażliwości w sobie za grosz, a tylko udawała ją przed biedniejszym kolegą, bo jej się podoba i pewnie chce go zaliczyć. Z drugiej strony może przy nim była naprawdę sobą, a przy reszcie udaje. W końcu może być wpływowa.
Jeżeli chodzi o opisy, dialogi itp. To widać talent tylko niezbyt rozwinięty. Natomiast jeżeli chodzi o pomysł, bohaterów to jak na razie nie jest jakieś idealne, ale teraz mi trudno wgl stwierdzić. Chociarz fabuła wydaje się być marna to tekst jest napisany lekko i przejżyście co jest ogromnym plusem.
UsuńCo do reszty twojej wypowiedzi to jebłam. Serio przeczytałaś jeden rozdział i już takie wnioski strzelasz?
Powiem tyle. Teoretycznie każda z nas ma wymyślona jakąś dalszą fabułę, jednak kiedy przychodzi do połączenia ich, to niektóre rzeczy nie idą po naszej myśli. Stąd wiele niedociągnięć. Patrząc przez pryzmat napisanych rozdziałów mogę stwierdzić, że będzie jeszcze sporo większych i mniejszych wpadek, ponieważ piszemy to na bieżąco i często musimy niespodziewanie zmienić niektóre wątki. Dużo rzeczy wyjaśni się w przyszłości, ale tak jak pomyślałyśmy jakiś czas temu z Carmelkiem, trzeba by było uporządkować wszystkie informacje i napisać to jeszcze raz, żeby wyszło coś fajnego i przejrzystego.
UsuńCo do wypowiedzi Sandry. Na samym początku naprawdę nie wiedziałam jak potoczy się wątek narkotyków. Miałam go wymyślonego do pewnego momentu, ale nie pomyślałam jak pociągnę go dalej. Teraz mam na to pomysł, ale widzę, że trochę źle przedstawiłam to, co jest do tej pory. A co do Noah. Jego wątek również nieco popsułam. Zaznaczyłam obecność jego osoby na samym początku, po czym nagle zniknął przysłonięty przez inne postacie i wątki. Nie znaczy to jednak, że nie będzie go już w ogóle.
Krótko mówiąc. Ciężko jest wymyślać spójną i w miarę bez błędną fabułę pisząc opowiadanie na bieżąco, a co dopiero w trzy osoby ;)
Piszemy opowiadanie we trzy tak jakby co ;) Ale dziękuję w imieniu swoim i dziewczyn. Wiele dla nas znaczą pozytywne opinie ^^
OdpowiedzUsuń