poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 8 - Część 2 - Aylin


" Trzeba wielu lat by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila by go stracić. "
MAGIC! - Rude

Opierałam się o szkolne szafki, mając przed sobą Vincenta, który oparł swoje czoło o moje. Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc, że jego wzrok skierowany był na moje usta. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej skórze, zapach jego perfum doprowadzał mnie do szaleństwa - przez niego nie mogłam się skupić ani myśleć. Nagle zapragnęłam, żeby przestały nas dzielić nawet centymetry. On chyba pomyślał o tym samym, bo jego usta znalazły się na moich w tej samej
sekundzie.
Na początku całowaliśmy się delikatnie, lekko muskając się wargami. Jego ręce znalazły się na mojej tali i przyciągnął mnie do siebie. Owinęłam mu dłonie wokół karku, a palce wplotłam w jego włosy. Z czasem nasze usta zaczęły ze sobą współpracować, całowaliśmy się coraz namiętniej. A ja chciałam, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. Delikatnie przejechałam językiem po jego wargach. Odpłacił mi tym samym, po czym wsunął język w moje rozchylone usta. I nagle oderwaliśmy się od siebie, oboje
ciężko oddychając. On jednak mnie nie puścił, wtuliłam się w niego i położyłam głowę na jego ramieniu. Gładził mnie po włosach jedną ręką, drugą cały czas mnie trzymał, jak gdyby bał się, że ucieknę. Ale nie zamierzałam tego zrobić. Miałam dość powstrzymywania się. Chciałam żyć chwilą i nie martwić się o konsekwencje. Chciałam być z nim tu i teraz.
- Lekcja już się zaczęła - szepnęłam mu w czarną bluzę po usłyszeniu denerwującego dźwięku szkolnego dzwonka.
- Powodzenia, mała. - Klepnął mnie w tyłek i odszedł w kierunku męskich szatni. Westchnęłam zmęczona udawaniem przed nim, że ze mną wszystko okej. Rozsypywałam się w środku powoli i boleśnie, a to doprowadzało mnie do szaleństwa. Westchnęłam zmęczona z powodu braku snu. Aktualna sytuacja rodzinna była wstrząsająca, jeśli nie drastyczna. Znając życie, rodzice będą nas ciągnąć po sądach by podzielić majątek tak, aby drugi pozostał bez grosza w kieszeni. Szybkim krokiem weszłam do klasy, gdzie
miałam podwójną lekcję na temat historii medycyny. Klasa wyglądała przeciętnie, białe ściany, nie było stolików, tylko rząd czarnych obitych krzeseł, a na samym przedzie klasy wisiała duża, biała tablica, na której widniał obraz człowieka witruwiańskiego. W ostatnim rzędzie zauważyłam Margareth, która skupiona była na swoim telefonie komórkowym.
- O, hej, Lin, szukałam cię – powiedziała, chowając szybko telefon do czarnej torebki.
- Coś się stało? – spytałam, unosząc zdziwiona brew, po czym usiadłam wygodnie obok dziewczyny, wyciągając brązowy notes i długopis.
- Amanda ostatnio wspominała mi o tym dilerze, który rozprowadza narkotyki. Musimy się nim zająć - mruknęła z uśmiechem.
- Chcesz go pobić? - Powoli pokręciła głową z uśmiechem, który z sekundy na sekundę się powiększał.
- Chodziło mi bardziej o poddanie go większej dawce środków odurzających i zostawienie go w jakieś klasie, gdzie znajdą go nauczyciele i każde podejrzenie zostanie od nas oddalone, a cała winna spadnie na niego. - Pomysł nie był zły, raczej jego wykonanie będzie dla nas kłopotem.
- Dobrze, zróbmy tak – powiedziałam, skupiając się na lekcji.
***
Czekałam zniecierpliwiona w Starbucksie na swoją podopieczną, do której napisałam dzisiaj rano, by się tu pojawiła. Nerwowo bawiłam się telefonem, wypatrując ją przez wysokie okno. Wypiłam łyk kawy, którą przed chwilą zamówiłam.
- Hej, Lin. - Dziewczyna usiadła na miejscu przede mną z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
- Hej, Linsey - odpowiedziałam lustrując ją dokładnie wzrokiem. Wiśniowy kolor włosów, blada twarz, duże piwne oczy - nic się nie zmieniła, odkąd się poznałyśmy. Nastała krępująca cisza, przy której każda z nas patrzyła na swoje dłonie.
- Więc jestem twoją podopieczną, nie musisz mi pokazywać szkoły czy zapoznać mnie z tutejszymi uczniami? - Przez chwilę moja mina wyglądała na naprawdę zniesmaczoną tą sytuacją. Przecież zerwała ze mną kontakt, a teraz po tylu latach próbuje mnie dodatkowo unikać. To dla mnie naprawdę zbyt wiele po tym, przez co musiałam przejść.
- Dobrze, ale odpowiedz mi proszę na parę pytań, które mnie dręczą od paru lat. - Spojrzała na mnie, a cała jej sztuczna radość zniknęła z twarzy.
- Co chcesz wiedzieć? Mój ojciec zmarł na raka, a matka miała załamanie psychiczne. Tego chciałaś się dowiedzieć, czy może tego, że całe pieniądze wydaliśmy na jego leczenie, które już nic nie dało, a reszta poszła na leczenie mamy?  Zostałyśmy bez niczego. Nawet nasza najbliższa rodzina nie chciała nas znać po tym, gdy straciłyśmy wszystko, co miałyśmy. Tylko dzięki nazwisku, które ciągle mamy, dostałam się przez przypadek do tej szkoły, mając szczęście, że przydzielili mi stypendium, o którym
nikt nie może wiedzieć. Wystarczy? - Jej niski głos przypominał warczenie psa, gdy całe emocje wylewały się z niej w formie potoku słów. Poczułam rosnącą gulę w gardle, która spowodowała łzy w moich oczach.
- Ale nie mogłaś się odezwać? Szukałam... - Przerwała mi machnięciem ręki.
- Nie chciałam mieć z nikim kontaktu. Myślisz, że chciałam widzieć, jak pławisz się w luksusach, a ja sama ledwo mam pieniądze na kanapkę do szkoły? Nie, dziękuję. - Widziałam w jej oczach rozpacz. Odgarnęła zdenerwowana grzywkę z twarzy.
- Mogłam ci jakoś pomóc! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! – Wstałam, a dłońmi oparła się o blat jasnego stołu.
- Byłyśmy tylko dziećmi, które stały po presją rodziców, nie mogłaś nic zrobić. - Teraz jej głos przypominał szept. Powoli usiadła zrezygnowana na fotelu, różowe rumieńce wystąpiły na jej blada twarze. Była widocznie zawstydzona swoim zachowaniem, a ja byłam głęboko zraniona. Chciałam odnowić naszą starą przyjaźń najlepiej, jak umiałam, ale dzisiejszego dnia miałam wątpliwości, czy mi się to naprawdę uda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz